piątek, 6 listopada 2015

Krótka instrukcja zabicia wikinga, czyli The Last Kingdom

Hej ;)

Tak dawno nie wchodziłam na bloga, że kiedy w końcu zdecydowałam się to zrobić, pół dnia zajęło mi samo odgruzowanie drogi do niego. Anyway, wciąż żyję i aby dać tego najlepszy dowód, zamierzam dziś sobie nieco pomarudzić.

Zawsze wydawało mi się, że łatwo jest mnie kupić. Wystarczy wziąć garstkę dobrych aktorów, dorzucić wikingów i zrobić z tego serial, a moje subiektywne serce oszaleje z radości. Niestety ostatnimi czasy BBC postanowiło udowodnić mi, że jednak żyłam w kłamstwie, najpierw wypuszczając odcinek Doctora Who, w którym motyw wikingów był zrobiony tak źle, że prawie płakałam ze złości, a potem emitując The Last Kingdom. Tak, drodzy Czytelnicy. Pamiętacie moje zachwyty nad trailerami? Wydaje się, że na dobrym trailerze się skończyło. No, ale może po kolei.

I, oczywiście, przypominam - nie znajdziecie tu recenzji, a li i jedynie zbiór bardzo subiektywnych uwag. I może garść spoilerów.


Nie przedłużajmy więc. Dziś poopowiadam Wam co nieco o The Last Kingdom. A przede wszystkim o trzech pierwszych odcinkach tegoż, bo nie wiem czy w najbliższym czasie zabrnę dalej.


Serial opowiada o przygodach młodego Uthreda - Saksończyka, który dziecięciem będąc, został porwany ze swych włości przez najeżdżających na Wyspy Brytyjskie Duńczyków. Teraz, gdy już trochę dorósł, postanowił odzyskać utracone ziemie, tytuły i szacunek, ale na przeszkodzie stoi mu wiele rzeczy, między innymi: morderczy wuj, fakt, że Saksonowie traktują go jak Duńczyka, a Duńczycy jak Saksona, niska pozycja i kulejący scenariusz. Tak właściwie scenariusz nie jest jedyną okaleczoną częścią tej produkcji. Mam takie dziwne wrażenie, że twórcy nie do końca wiedzą co tak na prawdę chcieli osiągnąć, przez co bohaterowie miotają się z miejsca na miejsce bez jakiegoś większego celu.

Sami bohaterowie i wcielający się w nich aktorzy to też rzecz niezwykle ciekawa.

Wspomniany wcześniej Uthred z Bebbenburga albo Uthred syn Uthreda albo Uthred Ragnarson w teorii powinien być rozdarty pomiędzy dwoma obozami, nie do końca pewny własnej tożsamości, waleczny, łączący w sobie dwie kultury i pałający żądzą zemsty do wuja, który zaszlachtował mu rodzinę i wypędził z należnych mu włości. Niestety jest totalnie nijaki. Gorzej nawet - jest irytująco mdły. I - jak już wcześniej wspomniałam - miota się właściwie po całej Anglii, krzycząc w niebo o zemście, wolności i Bebbenburgu. Pięknie, szkoda tylko, że potem nic z tego nie wynika. Pokrzyczy, mieczem pomacha, powzdycha do Bridy, że on by chciał i na tym właściwie się jego rola kończy.
Najgorszy jednak w tej roli jest aktor wcielający się w nią czyli Alexander Dreymon, który wygląda jakby nikt mu tak właściwie dobrze nie wytłumaczył co ma grać. Albo w ogóle, że ma grać. Albo nikt nie zauważył, że pan Dreymon zwyczajnie nie umie grać, co pierwotnie mogło nie mieć znaczenia, bo twórcy myśleli może, że na jego samym tęsknym spojrzeniu uciągną cały sezon. Jakby to powiedzieć... Nie uciągną.

Miał być rozdarty i groźny, wyszedł mdły piękniś z na stałe przyklejoną miną, zdającą się sugerować, że pan Dreymon zastanawia się co on właściwie tu robi.

Jeszcze śmieszniej się robi, gdy w roli teoretycznie walecznej, samodzielnej kochanki Uthreda - Bridy - obsadzimy aktorkę, która o graniu wie jeszcze mniej niż pan Dreymon, a o mimice to chyba słyszała w przedszkolu, ale tylko w kontekście słów trudnych do zapisania, czyli Emily Cox. Serio, nie mogę patrzeć na jej Bridę. Ani toto nie ma charakteru, motywacji chyba ktoś zapomniał jej napisać, ani nawet nie sprawia sympatycznego wrażenia. Przyznaję się bez bicia - nie lubię jej. Trochę to smutne, bo jak dotąd jest kreowaną na jedną z głównych postaci, a jak nie lubi się żadnego z głównych bohaterów to raczej serial traci na atrakcyjności zamiast zyskiwać.

No i cóż pocznę, nie lubię jej, chociaż starałam się bardzo. Serio!

Oczywiście nie może jeszcze zabraknąć obowiązkowych, do bólu stereotypowych postaci jak brutalny i szalony jarl Ubba, który oprócz tego, że jest szalony jest jeszcze zabobonny i słucha swojego nawiedzonego kapłana; szlachetny, ale nie doświadczony Ragnar syn Ragnara; nieokrzesany książę Aethelwold, który zamierza walczyć o należne mu dziedzictwo, ale jest tak niesympatyczny i ma tak złą sławę, że nikt na dworze do nie lubi; oraz ojciec Beocca, którego głównymi cechami charakterystycznymi są dobroć i mądrość. I jeszcze cała masa innych, pobocznych postaci, które nawet nie otrzymały jednego wyróżniającego elementu, więc ja widz niemal od razu o nich zapomina. Ja rozumiem, nie każdy bohater musi być niesamowicie dobrze napisany*. Ale żeby nie napisać ani jednej postaci? Twórcy, wstyd.

Jestem szalony i nawiedzony - mam nawet tatuaż na twarzy, żebyście o tym nie zapomnieli!

I wśród tej całej hołoty radosnej bandy, zupełnie sam siedzi biedny David Dawson wcielający się w króla Alfreda Wielkiego. Jest to jedyny aktor w tym serialu, który potrafi grać. I co więcej - nie patrzy na wijących się w bolesnych próbach wykrzesania z siebie czegokolwiek kolegów stojących koło niego, tylko sam daje z siebie wszystko. Jego Alfred jest dokładnie taki jaki powinien  być - charyzmatyczny, zdecydowany i niejednoznaczny. Aż szkoda patrzeć jak się marnuje w takim miernym serialu. Z tego marnowania wynika jednak jedna dobra rzecz - dzięki temu w końcu zaczęłam go doceniać. Wcześniej, gdziekolwiek bym go nie widziała, był otoczony innymi dobrymi aktorami**, więc jakoś mi w ich tłumie umykał. Teraz przekonałam się, że to, co wcześniej brałam za oczywistość, wcale nie jest takie oczywiste.

Jedyna postać w tym serialu, na którą mam jeszcze ochotę patrzeć.

Zostawmy już aktorów, bo ileż można się nad nimi pastwić***. W serialu jest jeszcze jedna rzecz warta pochwalenia (tak, szok, wiem), a mianowicie muzyka. Zazwyczaj jest ładnie dobrana do scen, nie przeszkadza, a nawet oddaje klimat tamtych czasów (albo to, co za klimat tamtych czasów zwykliśmy uznawać). Wprawdzie do słuchania na co dzień się nie nadaje, ale nie można wymagać wszystkiego.

Niestety na tym pochwały muszę zakończyć, choć wcale nie oznacza to, że zakończę moje marudzenie. O nie, moi drodzy Czytelnicy. Już nawet nie będę wspominać o jednej niesamowicie drażniącej mnie rzeczy, a mianowicie tym, że postacie z dwóch obcych kultur nie mają najmniejszych problemów z dogadaniem się (bariera językowa? a co to? przecież na całym świecie mówi się po angielsku, jedynie akcenty są różne****). Zamiast tego chcę pomarudzić na pracę kamery. Która jest zła. Kamera wiecznie się trzęsie, jakby kamerzysta był w na ciężkim kacu, chaotycznie skacze z miejsca na miejsce i niemal fizycznie bolesne jest obserwowanie jak próbuje utrzymać jakąkolwiek kompozycję. Nie wiem czemu ma to służyć - chyba tylko zdezorientowaniu i zirytowaniu widza. Jeśli tak to, panie kamerzysto, cel osiągnięty, brawo. A teraz natychmiast proszę zaprzestać tego procederu.

Uthred właśnie przeczytał moje marudzenie i usiłuje zagrać przerażenie i rozpacz. Usiłuje - to jest dobre słowo.

Jestem wręcz boleśnie rozczarowana tym serialem. Liczyłam na dramę na wysokim poziomie, opisującą zmagania ludzi w naprawdę ciekawym okresie historycznym, zwłaszcza, że przecież The Last Kingdom jest produkcją BBC. Niestety nie wiem czy chcę brnąć w to dalej. Pewnie moje masochistyczne skłonności doprowadzą do tego tak czy inaczej. Może będzie to chęć zobaczenia jeszcze raz fenomenalnego Davida Dawsona. A może wręcz chorobliwa ciekawość czy serial może być jeszcze gorszy w przyszłości. Ale na razie mówię jasno i wyraźnie: The Last Kingdom jest serialem bardzo słabym. Jeśli tak jak ja fascynuje Was, drodzy Czytelnicy, temat wikingów, nie oglądajcie go. Chyba, że macie za niskie ciśnienie.

Do następnego razu ;)

PeeS.
Zastanawiam się nad recenzją najnowszego Bonda. Czytałby to w ogóle ktoś?

________________________________

* Wystarczy mi zwyczajnie dobrze napisany i już nie będę marudzić.
** Co do dobrych aktorów, niezwykle mnie śmieszy fakt, że aktora, na którym przede wszystkim opierała się cała kampania promocyjna, czyli Matthew Macfaydena uśmiercili już w pierwszym odcinku. Czyżby miał być tylko wabikiem? A może twórcy bali się, że dwóch dobrych aktorów nie będą w stanie opanować i będą musieli napisać charaktery dla wszystkich pozostałych?
*** W nieskończoność - wiadomo, ale kto by chciał tego słuchać.
**** Grrrr...