poniedziałek, 30 marca 2015

Przerwa świąteczna

Hej ;)

Jako że zbliżają się wielkimi krokami pewne święta, które niestety ze swej natury wymagać będą ode mnie (i nie tylko - prawdopodobnie od znakomitej części społeczeństwa) wzmożonej obecności poza internetami, zjawiam się tutaj tylko po to, by powiedzieć, że blog ma właśnie przerwę świąteczną.

Nie ma co siedzieć w tych internetach - idźcie się spotkać z najbliższymi, może jeszcze pamiętają jak wyglądacie. Ja zamierzam właśnie tak zrobić. Czasami trzeba.

A tak mam nadzieję wyglądać po świętach.
 
Ale nie martwcie się - blog zacznie funkcjonować już w najbliższy poniedziałek.

Do następnego razu ;)

piątek, 27 marca 2015

Ofiarę złóżcie z głupiej kozy co sama sobie winna jest!

Hej ;)

Wiecie co, drodzy Czytelnicy? Dziś nie będzie żadnego błyskotliwego wstępu* - od razu przejdę do jęczenia. A omarudzę się dzisiaj w ilości znacznej.

Zapraszam więc zatem do zbioru subiektywnych uwag na temat odcinka Born Again (Vikings 3x06).

No i rzecz jasna tradycyjnie ostrzegam przed spoilerami, od których wręcz ten wpis się będzie roić.

Szczerze powiedziawszy, trwam w stuporze. Nie wiem co powinnam myśleć o tym odcinku. A obejrzałam go już jakiś czas temu. Może zacznijmy od tego, o czym łatwo mi będzie mówić - kamerzysta najwyraźniej wciąż zarabia bardzo dobrze, bo ujęcia są naprawdę ładne. Ale to raczej podpada już pod oczywistość, więc chyba nie ma sensu dalej drążyć tematu.

Nie wiem dlaczego, ale ujęło mnie to ujęcie (he, he...).

Dopiero dzisiaj uświadomiłam sobie jak niezwykle sympatycznym - mimo wszystko - ojcem jest Ragnar. Pomiędzy wszystkimi intrygami, najazdami i zamachami stanu zawsze jakoś jest w stanie znaleźć czas dla swoich dzieci. Co więcej, są one dla niego najważniejsze - czego zdecydowanie brakuje Aslaug, która ze swoimi synami spędza chyba najmniej czasu ze wszystkich kręcących się w okolicy kobiet. Mówiąc krótko - jest beznadziejną matką.

Ragnar tytułu ojca miesiąca raczej też nie dostanie, ale przynajmniej się stara.

Poza tym zastanawiam się co tak dokładnie knuje król Eckbert. Jednego jestem pewna - ma jakiś większy plan i z pewnością jeszcze nie raz uda mu się mnie zaskoczyć. Za to jestem przekonana, że sposób wprowadzenia na scenę Alfreda Wielkiego mi się nie spodobał. Serio, twórcy? Chcecie mi wmówić, że jeden z najwybitniejszych królów angielskich był w rzeczywistości synem mnicha porwanego z Lindisfarne? Serio? Ja wiem, że nie powinno się żadnego serialu chociaż odrobinę fabularnego brać za wyznacznik historyczny, ale błagam, miejmy do siebie nieco szacunku.

Skoro już jesteśmy przy temacie dzieci - Bjorn i Porun też się doczekali potomka. Tyle dużo dzieci w tym odcinku się pojawiło!

Co do innych rzeczy... Nie ma co się kryć - głównym wydarzeniem całego odcinka była śmierć Athelstana i to przede wszystkim ona jest powodem mojego stuporu. Moje subiektywne, wrażliwe serce buntuje się przed kolejną śmiercią następnej postaci, którą lubiłam (jakoś niepokojąco dużo ich w tym sezonie - czy może być jeszcze gorzej?). Z drugiej jednak strony... No właśnie. Podziwiam odwagę twórców, którzy nie bali się zlikwidować postaci, która przez znakomitą część czasu przyciągała całkiem sporą grupę widzów. Oprócz tego - jakby na to nie patrzeć - Athelstan właściwie sam się prosił. Równie dobrze mógłby napisać sobie na czole christian i zamiast przywitania zdzielić Flokiego przez łeb krucyfiksem. Taki subtelny z niego typ. Wprawdzie nie do końca rozumiem dlaczego wikingom aż tak przeszkadzało jego nawrócenie - w końcu byli oni dość liberalnym jak na tamte czasy społeczeństwem, ale najwyraźniej wszystko było wynikiem agitacji Flokiego i  napięcia z powodu starć z Anglikami.

Miałam nadzieję, że pojawi się znów koszula z czerwoną wstążką, lecz niestety przeliczyłam się.

Tak właściwie to też cieszę się, że zginął już teraz. Biorąc pod uwagę to, co wyprawiał ostatnimi czasy, było to chyba jedyne sensowne rozwiązanie, które nie wiązałoby się z kolejnymi dziwnymi wizjami i narastaniem religijnego konfliktu na linii on-Floki. Poza tym ta śmierć stała się pretekstem do chyba najładniejszej sceny całego sezonu - dawno już nie widziałam tak poruszającej sytuacji jak ta, gdy Ragnar zabiera ciało swojego przyjaciela w miejsce w górach, gdzie się kiedyś razem modlili, żeby go tam pochować. A sama "mowa pożegnalna" była chyba jedną z najpiękniejszych z tych, które miały okazję pojawić się w jakimkolwiek serialu.

Jakby wcześniej dawał mało dowodów przyjaźni.

W każdym razie jestem teraz bardzo ciekawa jak rozwinie się cała sytuacja i co zrobi Ragnar w przyszłości. Bo jestem pewna, że dziać się będzie niemało. I bardzo możliwe, że Judith nie będzie jedyną postacią, która straciła istotne części ciała z powodu zadarcia z monarchami.

Do następnego razu ;)

____________________________

* Jakby kiedykolwiek był...

czwartek, 26 marca 2015

Było-nie było

Hej ;)

Dziś notki nie będzie z tego błahego powodu, że właśnie w internetach dzieją się Wikingi, więc i ja muszę czynnie (przede wszystkim czynnie wyrażając swoje emocje) w tym dzianiu się uczestniczyć. Także musicie mi wybaczyć, ale obowiązki wzywają.

A żeby nie było Wam, drodzy Czytelnicy, tak całkiem smutno, zostawiam Was z sympatycznym wikingiem.

Dobra, kłamałam - nie sympatycznym a szalonym. Ale czasami trudno stwierdzić różnicę.

No, a jutro starym zwyczajem pewnie podzielę się z Wami moimi subiektywnymi zachwytami. Więc be prepared...

Do następnego razu ;)

środa, 25 marca 2015

Wpis okolicznościowy podwójny

Hej ;)

Dziś przypadają nam dwie ważne daty. Co więcej, są one w pewien sposób związane, za co możemy podziękować panu Peterowi Jacksonowi, który maczał w tym (bardziej lub mniej świadomie) swoje palce.

Albowiem, moi drodzy, dziś obchodzimy Światowy Dzień Czytania Tolkiena oraz jednocześnie urodziny Lee Pace.

Jak powszechnie wiadomo - każda okazja do sięgnięcia po dobrą książkę jest dobra, tym bardziej kiedy weźmiemy pod uwagę, że akurat dzisiaj, mówiąc o dobrej książce ma się na myśli jakikolwiek utwór Tolkiena. Z drugiej jednak strony zastanawiam się nad ogólnym sensem takiego dnia. Czyżby czytelnictwo na świecie stało aż na tak niskim poziomie, że nawet do zabrania się za np. Hobbita potrzeba specjalnej daty w kalendarzu? Jeśli tak to świat zdecydowanie zmierza ku końcowi... Mam jednak nadzieję, że to tylko takie moje irracjonalne lęki i strachy, które nijak mają się do rzeczywistości. W każdym razie jestem pewna, że idea Światowego Dnia Czytania Tolkiena na pewno nie zaszkodzi.

Bardziej motywującego plakatu nie udało mi się znaleźć.

Jak jednak wydarzenie czytelnicze ma się do urodzin aktora, do którego mam osobistą słabość? Odpowiedź jest banalnie prosta i prawdopodobnie nikogo nie zdziwi. Ano ma się tak:

Elfia gracja sama w sobie.

Dlatego tym bardziej należy życzyć Lee samych cudowności i jeszcze więcej wspaniałych ról.

Oczywiście mogłabym teraz napisać długaśną notkę-zachwytkę, w której uwolniłabym moje wewnętrznego dzikiego fangirla i zapełniła dwie strony samymi pochwalnymi westchnieniami. Myślę jednak, że nieco nie miałoby to sensu, bo moja miłość i fascynacja przejawiają się w tym subiektywnym grajdołku dosyć często (o tutaj, przykładowo), więc byłoby to tylko niepotrzebne (?) powtarzanie się. Może innym razem. Niemniej jednak wspomnę tylko szybciutko, że Lee jest niesamowitym aktorem, którego nie da się zaszufladkować do jednego rodzaju ról, bo umie być zarówno bajkowym cukiernikiem Nedem (Pushing Daisies) jak i nieobliczalnym Joe McMillanem (Halt and Catch Fire), co nie może być spowodowane niczym innym jak tylko magią. Albo talentem. Albo obiema tymi rzeczami.

Taki sympatyczny typek.

Dość. Dość tych zachwytów, ileż można. Więcej już dziś nie napiszę, bo mogą urodzić się z tego niebezpieczne rzeczy. Zamiast tego zajmę się świętowaniem i obejrzę jakiś materiał promocyjny Hobbita. Załatwię w ten sposób poniekąd oboma ważnymi wydarzeniami dnia dzisiejszego.

Do następnego razu ;)

wtorek, 24 marca 2015

Echa "Hobbita"

Hej ;)

Szał jaki wybuchł w szerokich internetach po premierze Bitwy Pięciu Armii już zdążył przycichnąć, pozostały tylko jego śladowe resztki w postaci marudnych wspominek i kilku dobrych lub nie fanfików. O grzmiących recenzjach i wylewanych żalach już się nawet nie pamięta, ponieważ przeżycia smutne raczej wyrzuca się z pamięci niż się pielęgnuje.

Niemniej jednak dziś chciałabym podzielić się z Wami, drodzy Czytelnicy pewnym znaleziskiem, które* tak trafnie oddaje wszystkie odczucia, jakie towarzyszyły mi i całkiem sporej części internetów po seansie, że uznałam, że zatrzymanie go dla siebie nie byłoby dobre.


Życia Wam to wprawdzie nie zmieni, ale przecież śmiech to zdrowie, nawet jeśli jest to śmiech przez łzy. A teraz pozwólcie, że się oddalę - idę sobie pośpiewać cichutko w kąciku piosenkę o Legolasie.

Do następnego razu ;)

___________________________________

* Jak z resztą wszystkie produkcje tej grupy.

poniedziałek, 23 marca 2015

Budząc nadzieję na obudzenie zmarłych

Hej ;)

Dziś naszła mnie pewna filozoficzna zagwozdka: jeśli jest nadzieja, ale tak właściwie jej nie ma to co nam pozostaje? Wywołał ją pewien artykuł, który znalazłam na stronie Esquire.

Opisano w nim przebieg głosowania w ankiecie na temat tego, który z anulowanych seriali powinien - wg fanów - wrócić na antenę. Co ciekawe, okazało się, że takim most wanted serialem w internetach jest Pushing Daisies, które w finałowej rundzie pokonało nawet takiego giganta jakim jest Firefly. Autorzy artykułu od razu zaczęli dyskretnie sugerować, że wyniki tej ankiety mogą magicznie sprawić, że cudowna produkcja Bryana Fullera w jakiś sposób dostanie wymarzone przez wszystkich fanów zamknięcie, budząc w niewinnych umysłach ludzi mniej sceptycznych ode mnie, złudną nadzieję.

Oj tam od razu "depressing"...

Dlaczego złudną? No bo spójrzmy prawdzie w oczy - sam fakt ankiety raczej nie sprawi, że nagle znajdą się pieniądze na nakręcenie chociażby dodatkowego zamykającego odcinka. No i nie ukrywajmy - Lee Pace też raczej już nie będzie mieć czasu na granie Neda*. Poza tym już jakiś czas temu sam stwierdził, że nie chciałby być kojarzony przede wszystkim z fullerowskim cukiernikiem. Wprawdzie to ostatnie już mu raczej nie grozi, ponieważ teraz internety znają go przede wszystkim jako Party Kinga Thranduila, jednak czynnik pierwszy może być całkiem istotny. Oprócz tego - skoro już zaczepiliśmy o Lee - obawiam się, że gdyby znowu miał się wcielić w postać Neda, mogłoby się to skończyć wizualnie trochę podobnie do tego, co się stało z Legolasem w ostatnim Hobbicie. Wiecie, czas raczej płynie do przodu, nawet aktorzy nie młodnieją i to, że im się nieco fizjonomia zmienia jest właściwie nieuniknione. Też mi się to nie podoba, ale takie są fakty.

Gdzieś przeczytałam, że wpis o "Pushing Daisies" bez tego gifa się nie liczy.

A wiecie jaka jest moja największa wątpliwość, jaka trapi mnie w związku z dogrywaniem serialom zakończeń po jakimś czasie i niejako pod presją? Zawsze się boję, że taka "dokrętka" może okazać się okropnym niewypałem i zostawić gorzki posmak na wspomnieniu ukochanej produkcji. Wręcz nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak bardzo bolałoby mnie moje subiektywne serce, gdyby (brońcie, bogowie internetów!) moim całkowitym pożegnaniem z Pushing Daisies miał być jakiś słaby film, który by mnie jedynie zirytował. Musiałabym wtedy uruchomić obronny mechanizm wymazywania produkcji ze świadomości, a nigdy nie jest to przyjemny proces.

I chciałoby się mieć dodatkowy czas z Nedem i się boi się...

Ale żeby nie było wątpliwości - gdyby jednak okazało się, że jakimś cudem dostalibyśmy dodatkowy odcinek kończący lub film telewizyjny, nie byłoby szczęśliwszej osoby ode mnie. Niemniej jednak wolę nie budzić w sobie podobnych nadziei, bo jeśli okazałyby się płonne zrobiłoby mi się smutno. A tak - pozostając sceptyczna - to tylko ucieszę się jeśli będę się mylić.

Do następnego razu ;)

____________________________________

* Wiem, moje subiektywne serce też płacze...

niedziela, 22 marca 2015

Praca!

Hej ;)

Zostajemy nieco w temacie z poprzedniej notki, ponieważ dzisiaj zamierzam się Wami podzielić jednym newsem związanym z Vikings.

W związku z tym, że niedługo rozpoczną się wstępne prace nad czwartym sezonem tego serialu, a budżet najwyraźniej wciąż wzrasta (skąd oni biorą te wszystkie pieniądze? mogliby się podzielić... ze mną na przykład), twórcy poszukują aż 8 tysięcy statystów. Może powtórzę i zapiszę słownie: ośmiu tysięcy statystów. To całkiem dużo statystów, jakby się nad tym dłużej zastanowić.

Jeśli jesteście więc w okolicach Irlandii, macie długie włosy (i brody), biegle władacie łaciną, robicie mieczem, strzelacie z łuku, albo umiecie w stolarstwo lub w rybołówstwo - rola w Vikings jest właśnie dla Was, drodzy Czytelnicy! Jeśli będziecie mieć odrobinę szczęścia, może zginiecie z ręki Rolla, Flokiego lub Lagrethy. Kto nie marzy o takiej śmierci?

A ci szczęśliwcy, którym uda się przeżyć, będą mieć niepowtarzalną szansę zostać polani krwią ze szlaucha.

Taka okazja może się nie powtórzyć, więc sugeruję jak najszybsze wyemigrowanie w okolice Irlandii. Wikingowie nas potrzebują!

Do następnego razu ;)

piątek, 20 marca 2015

Niedźwiedź i księżniczka (cud)

Hej ;)

Wiecie czego dawno nie było na tym blogu, drodzy Czytelnicy? Zachwytów. Ostatnio praktycznie nic (poza pewnymi niewielkimi wyjątkami) mi się nie podobało, więc nadszedł najwyższy czas żeby to zmienić. Dlatego dzisiaj porozmawiamy chwilkę o najnowszym odcinku Vikings, ponieważ był to epizod tak dobry, że mam wielką potrzebę podzielić się z Wami moimi wrażeniami.

Ach, no i na samym początku ponownie przypominam - nie jest to żadnego rodzaju recenzja, nie mam aż takich aspiracji. Znajdziecie tu po prostu zbiór subiektywnych uwag, płynących prosto z serca dzikiej fangirl. No i trochę spoilerów.

I na tym z grubsza mogłaby się ta notka zakończyć.

W moim niezwykle subiektywnym odczuciu The Usurper był odcinkiem na przeprosiny za wszystkie ekscesy, które bohaterowie wyrabiali ostatnio. I oczywiście nie mogę powiedzieć, że był idealny, bo swoje obowiązkowe głupotki miał, ale nie były one rażące. Poza tym mam wrażenie, że twórcy siedli przed pisaniem tego odcinka z listą wszystkich wątków, motywów i postaci i pozaznaczali wszystkie te, które mogły się widzom już zapomnieć, a mają jeszcze tyle potencjału w sobie, że warto byłoby je wykorzystać. Albo nie tylko przed tym jednym epizodem, a przed całym sezonem, ponieważ ewidentnie został on bardzo dokładnie przemyślany.

Najbardziej ucieszył mnie powrót do Rollo i jego niezadowolenia z tego, że cały czas stoi w cieniu swojego młodszego brata. Wyraźnie widać, że go to prześladuje, a wszystkie straty jakie poniósł po drodze tylko pogarszają tę sytuację. Nie było w tym odcinku chyba smutniejszej sceny niż ta, w której załamany Rollo usiłuje się ukarać, wdając się w bójkę z Bjornem. Subiektywne me serce płakało. Interesujące jest jednak to, co usłyszał od podejrzanie wesołego Wiedzącego. Powtarzana przez praktycznie cały odcinek przepowiednia zdaje się sugerować, że twórcy będą usiłować przekonać nas, że mamy do czynienia z tym szczególnym Rollo, który w przyszłości stanie się pierwszym księciem Normandii i bezpośrednim przodkiem pewnego Wilhelma. Byłoby to mocne nagięcie historii i nie wiem czy byłabym zadowolona z takiego obrotu sprawy, ale w sumie nic nie jest jeszcze przesądzone i prawdopodobnie i tak się jeszcze zdziwię.

Złamany wiking to smutny widok. Mniej ich, proszę.
Ach, no i oczywiście, tradycyjnie - krew na twarzy!

Co do zdziwień, wspomnieć tu należy też króla Egberta i to co on wyrabia we własnym grajdołku. Początkowo, dzięki zgrabnie stosowanym przez twórców niedopowiedzeniom, byłam święcie przekonana, że kierują nim zupełnie inne motywy niż w rzeczywistości. Jednak, gdy w końcu okazało się, że król po prostu konsekwentnie realizuje swój plan umocnienia i powiększenia swojej władzy, wszystko nabrało innego sensu. Lubię być zaskakiwana w taki sposób.

Za to w małżeństwie Ragnara nie dzieje się najlepiej. Kryzys trwa sobie w najlepsze, a fakt, że pod nieobecność męża Aslaug wdała się w romans też raczej nie pomaga. Nawet jeśli - jak twierdzi Floki - kochankiem księżniczki był sam Odyn. Zdrada wciąż pozostaje zdradą - nawet w tak liberalnym społeczeństwie jak u wikingów. Zwłaszcza, że Aslaug a) nie jest jakąś pospolitą kobietą i jej podobne wybryki (z którymi się specjalnie nie kryła) mogły podkopać reputację Ragnara i b) przez nią zginęła Siggy oraz prawie zginęli Ubbe i Hvitserk. Matką roku to ona raczej nie zostanie.

Rozwód wyczuwam...?

Skoro już zahaczyliśmy o Ragnara to muszę przyznać, że jestem pod wielkim wrażeniem tego jak grający go Travis Fimmel okrzepł w swojej roli. Widać, że czuje się w niej bardzo dobrze, już od jakiegoś czasu można zauważyć, że zaczął się nią swobodnie bawić i przychodzi mu to z wielką łatwością. Jest to mniej więcej ten sam poziom co Gustaf Skarsgård i jego interpretacja Flokiego, która od samego początku była genialna, przede wszystkim, że już na starcie postać ta miała swoje własne indywidualne gesty i niepowtarzalne zachowania, z którymi była kojarzona. Ragnar teraz dorobił się tego samego.

Co jeszcze łatwo wpada w oko to praca kamery i to, jak ładnie teraz wyglądają poszczególne kadry. Vikings nigdy nie było brzydkim wizualnie serialem, ale w tym odcinku wyglądało jakoś wyjątkowo. Zarówno na scenę bójki Bjorna i Rollo jak i na naradę u króla Egberta patrzyło się niezwykle przyjemnie. Nie wiem czy to kwestia zmiany kamerzysty/scenarzysty czy po prostu dzięki temu, że serial ma większy budżet, większe są i płace, więc kamerzyście/scenarzyście chce się bardziej, ale wyniki tego są bardzo miłe i zadowalające. Mam nadzieję, że utrzyma się to do końca serialu.

Za kostiumy i charakteryzację też chciałam dać plusik, ale nie mogę przecież aż tak słodzić.

Uch, rozpisałam się nieco. Świadczy to jednak tylko i wyłącznie o tym jak wielkie wrażenie zrobił na mnie ten odcinek. I wiecie co, drodzy Czytelnicy? Właśnie takie odcinki jak The Usurper sprawiają, że Vikings to tak dobry serial. Dlatego wybacza się mu drobne potknięcia i lekkie nieścisłości historyczne. I - przede wszystkim - dlatego z taką niecierpliwością oczekuje się na każdy następny odcinek.

Do następnego razu ;)

PS.
Mogłabym opisać jeszcze kilka innych rzeczy, które pojawiły się w tym odcinku, ale nie zamierzam tego robić - idźcie wyrobić sobie własną opinię.

czwartek, 19 marca 2015

Znowu

Hej ;)

Internety znowu oszalały. Znowu przez Marvela. Znowu przez trailer. To niemal aż dziwne, że za każdym razem, gdy dzika społeczność internetów dostaje wściku, jakoś tak niebezpiecznie często można do takiego newsa dopisać słówko "znowu". Historia aż tak bardzo lubi się powtarzać? Mechanizmy rządzące ludźmi są aż tak utarte?

Nie o tym jednak chciałam napisać. Tak naprawdę to chciałam powiedzieć, że pomimo tego mojego dziwnego wstępu, trailer mi się podobał. Znowu. Jest w nim wszystko to, co sugeruje, że film oprócz porządnej dawki bijatyki i wybuchów*, zapewni mi konkretną rozrywkę. A przecież tego właśnie się od marvelowskich produkcji oczekuje. Z resztę, co będę gadać po próżnicy, zobaczcie sami.

Najchętniej to bym zobaczyła ten film już teraz.

A tak, zahaczając o temat "znowu", wiecie co jeszcze ładnie do niego pasuje? Supernatural. A jeszcze mocniej ostatni odcinek tego serialu. (Ha, ale mi się zgrabne (??) przejście udało.)

Dziesięć sezonów** to jednak kupa odcinków i trzeba jednak odrobinkę się postarać i uważać, żeby rzeczy za często się nie powtarzały. Niestety w ostatnim twórcom nieco się to nie udało. Już pomijam, że historia nie była szczególnie zaskakująca, nie pchnęła znowu akcji nawet o krok do przodu, Jensenowi Acklesowi to się już chyba znowu odechciało grać, bo już naprawdę dawno nie widziałam tak sztywnego Deana (niech wróci motyw "Deanmona" - wtedy Jensenowi przypominało się, że jednak jest aktorem i coś tam ze swojej postaci był w stanie wyciągnąć... proszę?), a poza tym zaczęły się nawet powtarzać lokalizacje. Nie wiem czy podobało mi się ciągłe wrażenie deja vu, które towarzyszyło mi praktycznie przez połowę odcinka, wywoływane już nawet nie przez akcję a przez pomieszczenia, w których się rozgrywała. Muszę się nad tym zastanowić, ale nie jestem pewna czy wnioski będą pozytywne.

Cytując słowa piosenki: "Oops, I did it again!"

Nie ma sensu się dłużej rozpisywać. Co chciałam przekazać przekazałam, więc nie nabijajmy sztucznie objętości notki, bo zaczną dziać się dziwne rzeczy. Znowu.

Do następnego razu ;)

________________________________

* Któż ich nie lubi? No któż?
** I jedenasty w planach, nie zapominajmy...

środa, 18 marca 2015

Porozmawiajmy o przyszłości

Hej ;)

Nastał nam piękny dzionek, który oprócz własnej urody, której mu nie brak, przyniósł nam także radosną wiadomość, że Sleepy Hollow, nie dość, że a) dostał trzeci sezon to jeszcze b) zmienił mu się showrunner, więc czekają nas możliwe, że interesujące zmiany. I jak z powodu pierwszego podpunktu jestem niesamowicie szczęśliwa, to co tego drugiego mam niewielkie wątpliwości.

No bo z jednej strony źródła podają, że dzięki tej zmianie będziemy mogli obserwować rozwój relacji Ichaboda i Abbie, co byłoby fajne, bo w końcu nie ma tej nieszczęsnej Katriny* ta relacja sama w sobie jest fajna i im więcej czasu antenowego poświęci się na przyglądanie się temu co i jak łączy Crane'a i panią porucznik tym lepiej, ale z drugiej strony... hm... Źródło(a?) spekuluje, że nowy showrunner wiązać się będzie również ze zmianą konwencji serialu i z powrotem do formy "sprawy tygodnia". Nie wiem czy podoba mi się ta wizja. Nie jest ona ani zbytnio rozwojowa, a także w końcu staje się nużąca. Niemniej jednak pokładam nadzieję, że twórcy mimo wszystko wiedzą co robią i, że nie skrzywdzą mego wrażliwego, subiektywnego serca**.

Jeden news, jedna radość, dwa jej oblicza.

W każdym razie cieszę się, że jednak Sleepy Hollow nie opuściło nas na zawsze. Pomimo ewidentnej głupiutkości tego serialu, oglądanie go - co już niejednokrotnie podkreślałam - sprawiało mi wiele radości. Teraz jedynie pozostaje czekać jeszcze na decyzję co do dalszych losów Constantine'a oraz Galavanta, które to wciąż pozostają niepewne. I pomimo mojej gorącej miłości do obu tych produkcji, mam takie dziwne wrażenie, że za wspaniałym Galavantem i jeszcze bardziej cudownym królem Richardem będę płakać bardziej, jak okaże się, że nie poznamy ich dalszych losów (łaskawi bogowie internetów, proszę, nie). Wybacz, John.

"Constantine" mi takich scen nie zapewni.

Pomarudziłam sobie, pozwierzałam się nieco i już trochę mi lżej na wątrobie. Ciekawe jak długo ten stan się utrzyma. Byłoby miło gdyby jak najdłużej.

Do następnego razu ;)

_________________________

* Yay!
** Chyba nie uda im się wymyślić niczego gorszego od Katriny i/lub tego nieszczęsnego anioła Oriona, który niepokojąco zniknął w czasie trwania akcji, więc boję się, że jednak wróci (proszę nie...). Tak, dobrze się Wam, drodzy Czytelnicy, wydaje - nie lubię go.

wtorek, 17 marca 2015

Świętujmy świętego

Hej ;)

Jako, że dziś świat opanowała zieleń, leprechauny i Irlandczycy maści wszelakiej, mój subiektywny grajdołek nie może być gorszy. Wszak nie od dziś wiadomo, że wyróżniać się nie zawsze jest bezpiecznie.

Dlatego dziś bawimy się, życząc wszystkim Patrykom i Irlandczykom wszystkiego, co najlepsze. Niech się Wam szczęści :)

A tu ofiara na przebłaganie wiecznie głodnych bogów internetów - niestarzejący się Irlandczyk.

Więcej ode mnie dziś już nie dostaniecie, drodzy Czytelnicy. Zamiast czytać głupie blogi idźcie przytulić jakiegoś Patryka lub Irlandczyka.

Do następnego razu ;)

poniedziałek, 16 marca 2015

Szybko a treściwie

Hej ;)

Dziś trafiłam na informację o tym, że Jason Momoa, znany szerszej publiczności przede wszystkim z roli khala Drogo z Gry o Tron, a obecnie wcielający się w Aquamana, rozpoczął wojnę z Marvelem, ponieważ - uwaga, osoby o słabych nerwach proszone są o opuszczenie tej części tekstu - podpisując plakat napisał na nim Fuck Marvel. Zgroza, proszę państwa.

Chciałabym szybciutko skomentować to niesamowite wydarzenie.

Raz - "wojny" z tego żadnej nie będzie, ponieważ najprawdopodobniej jest to po prostu dobrze wyliczony chwyt marketingowy, mający na celu zwiększenie rozgłosu nowego filmu DC, a poza tym nie raz i nie dwa podobne ekscesy działy się po obu stronach barykady. Poza tym nie ma w postępowaniu pana Momoy praktycznie żadnego wkładu własnego, ponieważ o stworzenie napisu poprosił go fan. Więc o co tyle szumu?

O tyle się działo.

Od siebie jeszcze tylko dodam, że moim skromnym, subiektywnym zdaniem, jedyną naprawdę zasługującą na uwagę rzeczą jest "czcionka", którą posłużył się aktor. Podoba mi się i ma w sobie jakąś urzekającą prostotę pomieszaną z artyzmem. Ciekawe czy pan Momoa pisze tak zazwyczaj, czy jedynie po plakatach podsuwanych mu przez fanów.

A tutaj rysunek poglądowy prawdopodobnej reakcji Marvela.

Także spokojnie, wojny żadnej nie ma. Są jedynie wydumane sposoby na przykucie uwagi fanów. Czy skuteczne? No jakby na to nie patrzeć, notka powstała, czyż nie?

Do następnego razu ;)

niedziela, 15 marca 2015

Guess who's back!

Hej ;)

Na samym początku należą się Wam, drodzy Czytelnicy, przeprosiny. Blog zamilkł, wydarzyło się to niespodziewanie i bez słowa wyjaśnienia, ale musicie mi uwierzyć - osobą najbardziej zaskoczoną takim obrotem spraw byłam ja. Jednak już się wstępnie ogarnęłam życiowo, więc mogę wrócić do dzielenia się z internetami moimi spostrzeżeniami. Cieszycie się? Ba ja bardzo.

Mniej więcej tak się zdziwiłam. I trwałam w zdziwieniu przez cały ten czas.

Dziś chcę powiedzieć Wam, drodzy Czytelnicy o paru rzeczach:

Rzecz pierwsza: Zacznijmy od sprawy smutnej. W czwartek (12.03) odszedł, ująwszy Śmierć pod rękę, jeden z największych pisarzy współczesnej literatury - sir Terry Pratchett. Świat poszarzał i stał się jakoś tak nieprzyjemnie mniej płaski. Już nie dostaniemy nowej książki, nie pobiegniemy za Rincewindem, nie wypijemy herbatki w towarzystwie Wiedźm i nie rozwiążemy kolejnej zagadki największego miasta Świata Dysku Ankh-Morpork wraz z komendantem Vimesem. Nie będzie kolejnego piętrowego przypisu, ani następnej trafnej uwagi na temat naszego - wcale nie tak różnego od Dysku - świata. Pozostaje tylko cieszyć się tym, co już i tak dostaliśmy i sięgać po pozostawione nam przez sir Terry'ego książki, wierząc, że gdzieś tam rozgrywa on partię szachów ze swoim starym przyjacielem Śmiercią.

Można nawet podpisać petycję do Kosiarza, żeby oddał nam Mistrza*. Chociaż nie jestem pewna czy zgodzi się go zwrócić. Ja bym się nie zgodziła.

Rzecz druga: Skończyłam oglądać House of Cards i... trwam w lekkim stuporze. Wprawdzie wszystko niemal prowadziło prosto do takiego zakończenia, jednak nie spodziewałam się, że twórcy ostatecznie po nie sięgną. I chyba właśnie to mnie najbardziej zdziwiło.
Za to odkryciem sezonu dla mnie był Paul Sparks, w roli pisarza. Jednak to zaskoczenie może wynikać z tego, że wcześniej znałam go jedynie z Boardwalk Empire, gdzie grał nieco irytującego śmieszka. Gdy cała ta śmieszkowatość zniknęła, okazało się, że pan Sparks to całkiem niezły aktor. Ciekawe czy gdzie indziej też gra tak przyjemnie.

Się działo, się dzieje i prawdopodobnie dziać się jeszcze będzie. I to sporo.

Rzecz trzecia: Bardzo mi się nie podoba to, co dzieje się w Vikings. Najpierw zabili mi [hm... spoiler?] Torsteina, czego wciąż nie jestem w stanie im wybaczyć, a teraz jeszcze pozbyli się Siggy [koniec spoilera]. Tak się nie robi, panowie. Przynajmniej reszta rzeczy jest w porządku i człowiek siedzi przed ekranem, bojąc się mrugnąć, żeby nie uronić przypadkiem jakiejś istotnej sceny. I tylko mam takie malutkie marzenie, żeby Athelstan się w końcu ogarnął**, bo to, co wyprawia to się zwyczajnie w głowie nie mieści. I guzik mnie obchodzi, że zagubiony i rozdarty.

A pamiętacie nieszczęśliwego Flokiego? Dalej jest nieszczęśliwy tylko już z zupełnie innych powodów.

Rzecz czwarta: Prawdopodobnie, o ile czynniki piracenia oglądalność się nie zmniejszy, czeka nas jeszcze długa przygoda z Grą o Tron, ponieważ twórcy zapowiedzieli, że byliby zainteresowani emisją serialu nawet do dziesięciu sezonów. W sumie czemu nie? Skoro już i tak oficjalnie oznajmili, że zamierzają w pewnym momencie pożegnać się definitywnie z książką i rozrabiać w Westeros po swojemu, to jeśli będą w stanie przedstawić jakąś spójną historię, która nie będzie na siłę naciągana i wydumana (*khem* Supernatural *khem*), nie będę miała raczej nic przeciwko. Może być ciekawie.

Brace yourselves.

Rzecz piąta: Powiem Wam w sekrecie, że już się nie mogę doczekać Daredevila. Trailery narobiły mi takiego apetytu na ten serial, że mam nadzieję, że spełni wszystkie pokładane w nim moje nadzieję. Naprawdę nie chciałabym żeby okazał się rozczarowaniem. Ale mam zaufanie w Netflixie i w Marvelu - akurat ci dwaj nasi przyjaciele udowodnili już na co ich stać. Więc może moje lęki i obawy są nieuzasadnione. Oby...

Im też nie pozostało nic poza czekaniem.

Tyle na dzisiaj.Wracam do buszowania w przepastnych otchłaniach internetów, bo w końcu czeka tam tyle niesamowicie interesujących rzeczy, które wymagają subiektywnego komentarza. A wiem, że tak lubicie moje subiektywne komentarze... prawda?

Do następnego razu ;)

__________________________________________

* Sam sir Terry pewnie zaśmiewa się z tego pomysłu do rozpuku.
** Właściwie to nie tylko on, ale tylko co do niego mam naprawdę poważne zastrzeżenia.

poniedziałek, 2 marca 2015

Wpis instant jednej uwagi

Hej ;)

Zgodnie z tytułem notki dziś zamierzam podzielić się z Wami, drodzy Czytelnicy, jedną uwagą.

Jak pewnie niektórzy z Was wiedzą, jestem teraz w okresie gorączkowego nadrabiania najnowszego sezonu House of Cards, przy zachowaniu jak największej ostrożności przy podchodzeniu do wszelakich źródeł potencjalnych spoilerów. Dziś, podczas oglądania odcinka, w głowie miałam właściwie głównie to:

Komiks z cudnej strony, którą wiernie śledzę.

Tak jeszcze na marginesie dodam, że bracia Mikkelsen mają niesamowicie podobne głosy, co z zaskoczeniem odkryłam dopiero teraz. Więcej nie mogę powiedzieć, bo jeszcze stanę się osobą spoilerującą, których niezbyt lubię. Zostawiam Was więc w tym momencie.

Do następnego razu ;)

niedziela, 1 marca 2015

Książę Hal i jemu podobni, czyli z czym się wiąże imię Henry

Hej ;)

Jakiś czas temu zdarzyło mi się popełnić notkę na temat Richardów, z którymi w taki czy inny sposób dane nam było zetknąć się w popkulturze. Jako, że Wybiórcza zasugerowała mi, że mogłabym zająć się innymi imionami pojawiającymi się w kulturze popularnej, uznałam, że w sumie czemu nie? Tak ogólnie zarysowany temat daje tyle możliwości, że przez chwilę nie wiedziałam nawet, z której strony zabrać się za niego (poprzedni wpis powstał w końcu trochę przypadkiem). W końcu jednak uznałam, że skoro wcześniej skupiałam się na panach noszących - jakby na to nie patrzeć - królewskie imię, tradycja powinna zostać zachowana, więc tym razem wzrok swój skupię na postaciach Henrych.

Wobec tego, oto przed Wami, drodzy Czytelnicy, króciutka i bardzo subiektywna lista popkulturowych Henryków. Enjoy!

1. Henry V
Hollow Crown. Ponownie naszą wyliczankę zaczynamy od monarchów angielskich, ale w sumie królowie zawsze byli puszczanie przodem, więc mam usprawiedliwienie dla takiego czynu. W każdym razie ten konkretny Henryk najpierw był niesfornym książątkiem, które przedkładało zabawę nad obowiązki związane z dworem królewskim, by potem przekształcić się w świetnego stratega i w sumie dobrego króla. Poza tym jest bohaterem sztuki Shakespeare'a, co zawsze dodaje postaciom nieco prestiżu, a dodatkowo wciela się w niego aktor, który chyba urodził się głównie po to by grać w przedstawieniach szekspirowskich, a we wszystkich innych to tak właściwie trochę niechcący, czyli Tom Hiddleston, co już całkowicie sprawia, że jeśli chodzi o konkurencję z innymi władcami, Henry V bije wszystkich*.

I, jak na porządnego króla przystało, pobożny...

2. Henry Palmer
Judge. Nieco bezczelny, bajecznie bogaty adwokat, który nie waha się nagiąć prawa do swoich potrzeb, ponieważ nie lubi przegrywać. Mający problemy z ojcem. W dodatku grany przez Roberta Downeya Jr. Zastanawiam się czy ten aktor byłby teraz w stanie zagrać osobę biedną, albo zupełnego szaraka pozbawionego pewności siebie. Pewnie tak, bo jest w końcu aktorem, prawda? niemniej jednak wymagałoby to od niego pewnego wysiłku. Ale to taka zupełna dygresja.
W każdym razie Henry Palmer - oprócz tego, że jest dobrze napisaną i zagraną postacią - jest przedstawicielem tej dziwnej, h'amerykańskiej tendencji do używania w formie zdrobnienia pozornie niezwiązanego z nim imienia. Przyznam się szczerze i bez bicia, że nie wiem jakim cudem Henry przetransformował się w Hanka i dlaczego wszyscy naokoło uznają, że to całkowicie normalne. Nie jest to jednak jedyny Henry, któremu imię mutuje w ten sposób, czyli w tym szaleństwie musi być jakaś metoda.

Z kolei ta koszulka ma takie magiczne właściwości, że zakładając ją, człowiek momentalnie młodziej wygląda.

3. Henry Winchester
Supernatural**. Ten szczególny Henryk jest dziadkiem naszych ulubionych braci, który zostawił ich ojca po to, by uratować swoich wnuków i zginąć. Dodajcie sobie jeszcze do tego, drodzy Czytelnicy, podróże w czasie, demony, czary i tajne stowarzyszenie ludzi-którzy-wiedzą i już będziecie mieć pełny obraz, jaki wiąże się z tą postacią. Henry jest żywym (martwym?) dowodem na to, że Sam i Dean są potencjalnie i niebezpośrednio zabójczy nawet dla tych członków własnej rodziny, której właściwie nigdy nie powinni byli spotkać. Ot, taka cudownie radosna rodzinka.

Zderzenie z przyszłością może być nieco zaskakujące.

4. Henry Parish
Sleepy Hollow. Syn Ichaboda i Kathriny, który w wyniku kilku zabawnych wydarzeń jest starszy od własnych rodziców... tyle że nie do końca. To właściwie nieco bardziej skomplikowane, ale nie czas i miejsce tu na takie duże spoilery. W każdym razie, podobnie jak poprzedni Henry, ten też para się magią, też ma coś-niecoś wspólnego z podróżami w czasie i jest powiedzmy człowiekiem-który-wie. No i sporo miesza w historii... Do tego stopnia, że już praktycznie na samym początku zyskał sobie moją antypatię, ale może to wina niefortunnego miksu niezbyt trafnych decyzji scenarzystów i grającego go Johna Noble, który starał się chyba odrobinkę za mocno, przez co udało mu się stworzyć postać nieco przerysowaną. Może...

Postać pełna niespodzianek - nigdy człowiek nie jest pewny co znowu wymyśli.

5. Henry Cavill
Przechodzimy w końcu do osób spoza strefy wyobraźni i wymysłów. Pan Cavill jest to Brytyjczyk, którego obecnie wszyscy kojarzą głównie z roli ostatniego wcielenia ikony h'amerykańskiej popkultury. Jedno jest pewne - Man of Steel na pewno przyniósł mu rozgłos. Zapytawszy jednak szerokich mas internetów z czym jeszcze kojarzy im się Henry Cavill, dowiedziałam się, że pamięta się go jeszcze mgliście z Gwiezdnego Pyłu oraz  Dynastii Tudorów. Ja sama musiałam mocno wytężyć pamięć, żeby przypomnieć sobie go tamtych rolach, więc najwyraźniej nie wywarły na mnie aż tak wielkiego wrażenia. Skoro jednak już zahaczyliśmy o internety to dodam, że gdzieś przeczytałam dyskusję, z której wynikło, że pan Cavill idealnie nadałby się do roli księcia Eryka z Małej Syrenki... Spojrzałam na niego pod tym kątem i - wiecie co, drodzy Czytelnicy? Właściwie to prawda.

Brytyjski Superman, proszę państwa.

6. Henry Ian Cusick
Ten konkretny Henry nie pojawiłby się w tej notce, gdyby nie fakt, że przez bardzo długi czas nie dręczyło mnie pytanie skąd ja właściwie go znam. Myślałam nad tym naprawdę długo i intensywnie, by w końcu uświadomić sobie, że przecież ten człowiek grał jedną z nielicznych postaci w serialu Lost, które jestem w stanie bez problemu wymienić z imienia, czyli Desmonda. Fakt przypomnienia sobie o tym ucieszył mnie tak bardzo, że postanowiłam umieścić go w spisie.
Oczywiście pan Cusick grał poza Lost w jeszcze kilku produkcjach takich jak Hitman czy Dead Like Me Fullera, ale niestety te role nie zapadły mi aż tak w pamięć, więc nie zamierzam się o nich rozpisywać. Jak ktoś jest ciekawy, odsyłam do jego filmografii, która wbrew pozorom jest dosyć rozbudowana.

Tak się ładnie uśmiecha - nie róbmy mu przykrości i nie pomijajmy go w liście.

W ten oto magiczny sposób dotarliśmy do końca spisu. Popkultura pewnie w swych przepastnych odmętach kryje jeszcze kilku (o ile nie kilkunastu) innych Henrych, ale nie mają oni tyle pecha szczęścia, że w subiektywnym mym sercu uznałam ich za wartych wspomnienia. Tych sześciu powinno wystarczyć.

Do następnego razu ;)

_____________________________________

* Przywitajcie się z dzikim fangirlem, który jakimś cudem wydostał się chwilowo na wolność.
** Czymże byłaby notka-lista bez wspominania tego serialu?