niedziela, 31 sierpnia 2014

Znani utalentowani

Hej :)

Ludzie siedzący w telewizyjnym biznesie i wymyślający ramówki oraz programy są dziwni. Albo niezwykle kreatywni*. Skąd taki wniosek? Ano nasunął mi się po tym, jak wczoraj niechcący trafiłam na emitowany przez BBC One program z rodzaju celebrity talent show - Tumble. Program polega mniej więcej na tym, że brytyjscy celebryci wychodzą przed widownię oraz jury i skaczą synchronicznie ze swoim pro-partnerem na trampolinie do muzyki. Brzmi niesamowicie interesująco, czyż nie?

Zaintrygowało mnie samo zjawisko brytyjskich celebrity talent show, więc zasięgnęłam rady Ciotki Wikipedii i, patrząc na niezwykle długą listę wyświetlanych kiedyś i obecnie programów, poczułam dziwną mieszankę podziwu i przerażenia. Okazuje się, że celebryci są niezwykle utalentowani. Czego to oni nie potrafią! Tańczą, śpiewają, toczą jajka, niańczą dzieci i generalnie dostarczają rozrywki szerokim masom publiczności w takich programach jak:
- wspomniany wcześniej Tumble;
- I'm a Celebrity... Get me out of there! - program (z którym przegrał ramówkowo jeden z moich ulubionych seriali Ripper Street) polegający na tym, że celebryci wrzuceni do dżungli starają się wyżyć tam bez swoich luksusów;
- Celebrity Juice - w którym to celebryci w grupach wykonują różne zadania.

 Zeller i Price też są pod wrażeniem umiejętności znanych i nieznanych gwiazd.

Zresztą nie możemy zapomnieć o naszych rodzimych wytworach, jak np. Twoja Twarz Brzmi Znajomo, Gwiazdy Tańczą na Lodzie czy Jak Oni Śpiewają. Nie chcę i nie zamierzam przeprowadzać tutaj analizy zjawiska, ale powiem szczerze, że fascynuje mnie to jak ludzie są w stanie poświęcić swój czas tylko po to żeby zobaczyć jak supersławny Pan Iks skacze na trampolinie, albo jeździ na łyżwach. Nie rozumiem ani celu takich programów (oprócz oczywistego produkowania pieniędzy) ani źródła ich popularności. Ale, żeby było jasne, nie krytykuję ani nie potępiam osób, które chcą i lubią oglądać tego rodzaju show. Ich święte prawo i nic mi do tego.

Wczoraj jednak, będąc wciąż pod wielkim wrażeniem samego pomysłu na program o sławnych ludziach skaczących do muzyki na trampolinie, popuściłam wodze fantazji, czego efektem było kilka tytułów celebrity talent show, które z pewnością gdzieś na świecie miałyby wzięcie. Poniżej pochwalę się niektórymi z nich:

- Gwiazdy Liczą na Palcach
Program - co łatwo wywnioskować z nazwy - stawiający przed gwiazdami wymagające zadanie policzenia czegoś na palcach. Czasami nawet więcej niż dziesięciu rzeczy!

Wielki przegrany tegorocznej edycji - Tom Hiddleston, w dramatycznym momencie pomyłki, która kosztowała go przejście do finału.

- Taniec z Drzewami
Program bardzo pro-eko, w czasie kręcenia produkowane jest więcej tlenu niż jest w stanie zużyć publiczność. Nagrodą jest roczny zapas ekologicznego, wolnego od chemii nawozu.

Debiutancki występ Groota, który zmiażdżył rywalizującego z nim Drzewca zarówno punktacją publiczności jak i ocenami sędziów.

- Elfy Deklamują Szekspira
Program wykreowany w celu popularyzacji dzieł wielkiego dramaturga. Polecany zwłaszcza uczniom liceów, ponieważ niesie duże wartości edukacyjne nawet pomimo komercyjno-rozrywkowej otoczki.

Bardzo wysoko oceniany Thranduil w momencie deklamacji monologu Hamleta.

- Na Kocich Łapach
Program nieco kontrowersyjny ze względu na udział zwierząt. Zadaniem uczestników jest zebranie jak największej ilości kociąt w jak najmniejszym czasie.

David Tennant, który zajął w zeszłorocznej edycji drugie miejsce, zaimponował sędziom oryginalną techniką przenoszenia kociąt na własnej głowie.

- Pełną Gębą
Program popularny zwłaszcza w kręgach dentystycznych. Wygrywa ta gwiazda, która otworzy usta szerzej niż pozostali.

 Finałowy pojedynek pomiędzy Jensenem Acklesem i Jaredem Padaleckim.

- Wyciągnij Mnie, Rycerzu!
Program oparty na arturiańskiej legendzie o Excaliburze. Zwycięzcą odcinka zostaje ten celebryta, któremu jako pierwszemu uda się wyciągnąć tkwiący w skale miecz.

Tym razem Jensen Ackles bardzo szybko odpadł z konkursu, pomimo pokładanych w nim nadziei żeńskiej części ławy sędziowskiej.

Myślę, że przedstawione przeze mnie pomysły z pewnością miałyby wzięcie. Ja sama chętnie obejrzałabym zwłaszcza Na Kocich Łapach, chociaż Taniec z Drzewami też brzmi interesująco. Jeśli więc czyta mnie jakiś Pan z Telewizji, który chciałby odkupić ode mnie pomysł to od razu zaznaczam, że nie miałabym nic przeciwko ;)

Kto by pomyślał, że program o celebrytach skaczących na trampolinie sprowokuje mnie do napisania takiego wpisu?

Do następnego razu :)
______

* Czasami trudno zauważyć różnicę.

sobota, 30 sierpnia 2014

Twórczość radosna i wpływ jej na dzieło

Hej :)

Czasami tak mam, że w głowie przełącza mi się taki mały prztyczek i nagle, ni z tego ni z owego, nachodzi mnie straszna potrzeba ponownego obejrzenia jakiegoś filmu. Jest to potrzeba tak silna, że gdzieś pod czaszką nieustannie piszczy mi mały głosik, że on chce już, już, już natychmiast siadać przed ekranem i dać się pochłonąć filmowemu obrazowi. Tym razem ten irracjonalny przymus wziął sobie na cel film X-Men: First Class.

Jak głosik kazał, tak zrobiłam - wieczorem, już w piżamce i opatulona w koc, zorganizowałam sobie seans. I nagle okazało się, że nie jestem w stanie "normalnie" obejrzeć upragnionego filmu. Dlaczego? Ano, przez to wszystko czym internet wypełnia się zaraz po premierze (a bywa, że nawet przed) każdego większego lub mniejszego kinowego hitu, a mianowicie przez tzw. twórczość fanowską. I nie, nie chodzi mi tu tym razem o przeróżnego rodzaju fanfiction, a raczej o dopisywanie do pewnych scen tekstu, który w oryginale nigdy nie miałby prawa się pojawić. Dzięki takiemu zjawisku zwyczajna scena w moim umyśle nagle zmieniła się w to:


Skłoniło mnie to do refleksji nad tym jak i jak duży wpływ na odbiór filmów i seriali* ma na nas internet i wszystkie cuda, które można w nich znaleźć. A wpływ jest to zaiste wielki. Pomijając kwestię wszelakich spoilerów, których unikanie stało się ostatnio niemal sportem, a już na pewno zajęciem trudnym i wymagającym od użytkowników internetu znacznego wysiłku, doszło do sytuacji, kiedy czasami nie jesteśmy w stanie spojrzeć na jakiś film/serial świeżym okiem, bo wciąż mamy w pamięci (bardziej lub mniej świadomie) to, co zobaczyliśmy w internecie.



Tutaj mamy cudowny przykład tego co szeroko pojęte internety są w stanie zrobić z Dwunastym. Strach komputer włączać

Najbardziej jednak obrywa się tym popularnym filmom, które swoją premierę miały już jakiś czas temu. Doskonałym przykładem jest tutaj Władca Pierścieni, który obrósł już w taką masę przeróbek, gifów, filmików, fanartów, że jest to nie do ogarnięcia przez jedną osobę. Internet miał bardzo dużo czasu i wykorzystał to w najbardziej typowy dla siebie sposób.
Będąc raz na kinowym pokazie Władcy, oglądałam sobie spokojnie** film, ciesząc się wszystkimi atrakcjami, które dostarcza kinowy pokaz, a którego seans w zaciszu domowym nie jest niestety w stanie zapewnić, aż nagle nadeszła znana wszystkim scena, w której z ust Boromira padają słowa One does not simply walk into Mordor. Cała sala ryknęła śmiechem, pomimo, że Peter Jackson na pewno nie planował tej sceny jako komediowej. I proszę, czy nie jest to przykład na to jak na odbiór poważnej z założenia sytuacji wpływa to, co internetowa społeczność jest w stanie z nią zrobić?


Inną kwestią jest to, w jaki sposób fandomy są w stanie przedstawić całokształt ulubionego filmu/serialu, budując złudne wrażenie, że cała historia opowiada o czymś zupełnie innym niż w istocie. W taki oto sposób Hannibal staje się opowieścią o trudnym związku złodzieja psów z kanibalem, Sherlock to ciepła historia o homoseksualnym małżeństwie rozwiązującym od czasu do czasu jakąś zagadkę kryminalną, a Supernatural to skomplikowany opis ciężkiej relacji mężczyzny o trudnym charakterze ze swoim nieogarniętym i odklejonym od rzeczywistości aniołem stróżem. Wychodzi na to, że właściwie każdy współczesny serial opowiada o bardziej lub mniej skomplikowanym związku homoseksualnym.


Oczywiście, ktoś mógłby powiedzieć, że można tego łatwo uniknąć, po prostu unikając pewnych stron (na ciebie patrzę, Tumblr!) lub w ogóle ograniczając maksymalnie internet***. Jest to pewne wyjście z sytuacji. Jednak, jeśli chce się być aktywnym uczestnikiem współczesnej popkultury, przebywanie w takich miejscach jest właściwie nieuniknione.

Niestety nie jestem w stanie wymyślić jakiegokolwiek dobrego rozwiązania tej sytuacji. Nie jestem nawet do końca pewna, czy ta sytuacja potrzebuje jakiegoś rozwiązania, bo przecież oglądanie filmu/serialu to tylko połowa frajdy. Myślę, że bylibyśmy bardzo ubodzy, gdyby nagle zabrakło całej fanowskiej otoczki i twórczości, która w jakiś pokrętny sposób wzbogaca dzieło wyjściowe. Należałoby jedynie wynaleźć metodę, pozwalającą unikać wszelkich "obcych wtrętów" w odbiór do momentu osobistego zapoznania się z filmem/serialem. Uniknęlibyśmy wtedy mnóstwa rozczarowań, ale także i niebotycznych zaskoczeń, kiedy wreszcie dowiadujemy się o czym tak naprawdę jest film/serial, którego fandom tak radośnie zalewa internet swoimi fanartami.

Charles nie jest do końca zachwycony tym, co fani zrobili z X-Menami

Do następnego razu :)
______________

* Książek też, ale całe szczęście w o wiele mniejszym stopniu.
** No dobrze, kłamię. Jako fan twórczości Tolkiena i Jacksona nie mogłabym spokojnie oglądać tego filmu. Uznajmy jednak, że było to uproszczenie na potrzeby notki
*** Ale to ekstremum, które przemilczę

piątek, 29 sierpnia 2014

Ten pierwszy post...

Hej :)

Miałam w swoim życiu już kilka blogów, udanych lub nieco mniej. Niestety żaden z nich nie był odpowiednim miejscem na moje osobiste wynurzenia i refleksje na najróżniejsze tematy. W taki sposób narodził się pomysł na tego bloga. Mam nadzieję, że będzie ze mną przez jakiś czas (daj Boże, jak najdłuższy).

Właściwie bezpośrednim impulsem do założenia bloga był wpis Zwierza Popkulturalnego, którego czytuję codziennie (bloga, nie Zwierza). Należą się jej wobec tego podziękowania, chociaż nie wiem czy zdaje sobie sprawę z tego, do czego się przyczyniła. Czas pokaże.

Jak już wspominałam, blog mój będzie miejscem, gdzie pojawiać się będą moje przemyślenia na każdy temat, który wyda mi się istotny lub warty wpisu. Nierzadko będę też pisać o moich odczuciach i wrażeniach dotyczących filmów, seriali* i książek, które wpadną mi w ręce. Po prawej stronie widnieje lista filmów, które czekają grzecznie na moim osobistym dysku, aż się nimi zainteresuję. Praktycznie nigdy nie będą to nowości filmowe, za to często filmy nieco starsze - ale takie jest moje prawo blogera, że mogę pisać właściwie o wszystkim, a takie dzieła kinematograficzne się pod hasło "wszystko" wpisują :)

Ach, zapomniałabym dodać - studiuję filologię bułgarską, więc czasami będę wspominać o tematach z Bułgarią szeroko związanych, a nawet - o zgrozo! - używać szatańskiego i nieznanego nikomu alfabetu jakim ma szczęście być cyrylica. Be prepared.

Napisałam co miałam napisać, więc pozostaje mi tylko sobie życzyć lekkiej klawiatury i może pobłażliwych i wyrozumiałych Czytelników.

Do następnego razu :)
 __

* Głównie brytyjskich i h'amerykańskich. Należę do grona tych nieszczęśników, którzy nad rodzimą twórczość telewizyjno-filmową przedkładają dzieła zgniłego Zachodu. Tak, wiem, wstyd i hańba, ale w dzisiejszych czasach internetowej dostępności wszystkiego z każdego zakątka świata, głupotą byłoby ograniczać się do smutnego kręgu wytworów filmografii polskiej, która najwyraźniej lata świetności ma już za sobą. Przynajmniej książki wciąż mamy dobre