Hej ;)
Kontynuujemy przygodę z alfabetem w popkulturze. Dziś skaczemy mniej więcej do środka alfabetu, bo... właściwie czemu nie? Dlatego zapraszam do wędrówki we wszystkie zakątki internetów, w których możemy znaleźć interesujące nas postaci.
Przywitajmy się ładnie z literką P.
1. Pippin (Peregrin Tuk)
Władca Pierścieni. Tego hobbita chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Pewnie na samym początku wpisu już zyskam kilku hejterów, ale mimo tego nie boję się powiedzieć, że zawsze wolałam duet Pippina i Merry'ego zamiast Froda i Sama. Przykro mi, ale każdemu jego hobbici. Sam Pippin wydawał mi się zawsze niesamowicie sympatyczny... no i śpiewał. I musicie wiedzieć, drodzy Czytelnicy, że do teraz mam ciarki jak słucham Edge of the Night, taka to cudna piosenka jest.
Bardziej brytyjski z wyglądu jest w całym Śródziemiu chyba tylko Bilbo.
2. Harry Potter
Harry Potter. Postać z którą dorastałam. Sero, pierwsze książki wyszły u nas mniej więcej w momencie, gdy byłam w piątej klasie podstawówki, a potem bohater starzał się razem ze mną. Och, co to były za emocje! Nagle koleżanka, która jako pierwsza dostawała na własność kolejny tom stawała się najpopularniejszą osobą na osiedlu. W sumie trudno się temu dziwić.
Filmy o młodym czarodzieju nie są złe, ale też nie można stawiać ich na równi z książkami. No, ale nie o tym miałam pisać. W każdym razie, Harry Potter, proszę państwa!
Kiedyś każdy chciał być czarodziejem.
3. Marco Polo
Marco Polo. Moje ostatnie odkrycie. Jest to bohater z jednej z nowszych produkcji platformy Netflix, który z nie do końca jasnych dla mnie powodów, budzi we mnie głębokie uczucia opiekuńcze. Nie wiem, może to przez to, że przez znakomitą część czasu w jakim pojawia się w kadrze wygląda jak zagubiony chłopiec.
Nie wiem również jak historia przedstawiona w serialu ma się do prawdziwego życiorysu pana Polo, jednak podejrzewam, że raczej nijak. Niemniej jednak patrzy się na odgrywającego go aktora Lorenzo Richelmy'ego dosyć przyjemnie, więc dopóki żyję w błogiej ignorancji, niezbyt mi to przeszkadza. Przynajmniej nie irytuje mnie tak jak to, co dzieje się ostatnio w Muszkieterach...
I mniej więcej takie tęskne spojrzenia towarzyszą mu przez cały sezon.
4. Portos
The Musketeers... skoro już i tak zahaczyliśmy o ten temat. Jedyny z Muszkieterów w tym serialu, który jeszcze nie ma absurdalnie rozdmuchanych problemów z miłością/dziećmi/samym sobą (niepotrzebne skreślić). Postać ta jeszcze dzielnie się opiera diabolicznym zamysłom scenarzystów, chociaż już przypuścili na niego co najmniej dwa ataki. Ale nie z Portosem takie numery. Jest to chyba tego typu bohater, który, widząc takie próby, jedynie roześmieje się próbującym w twarz, zdzieli ich parę razy po głowie i odejdzie spokojnie, nie niepokojony przez nikogo. Wydaje mi się, że lubię Portosa.
Portos właśnie zobaczył co wyrabiają jego koledzy.
5. Luke Pasqualino
Pozostańmy jeszcze w tematach okołomuszkieterowych, ale porzućmy strefę historii wymyślonych i skupmy się na ludziach, których przy odrobinie szczęścia dałoby się nawet dotknąć. Pan Pasqualino, oprócz tego, że ma nazwisko, które trudno jest zapisać za pierwszym razem bez błędu, ma również spory potencjał. Nie ograł się jeszcze za bardzo, ale można mu to wybaczyć, boć to jeszcze przecie młode, ledwo dwudziestopięcioletnie chłopię. A grać potrafi, jak da się mu szansę. A nawet jeśli, nie dajcie, bogowie internetów, jego kariera się nie rozwinie to i tak pozostanie w sercach wielu fanek na bardzo długo, z tej prostej przyczyny, że jest po prostu ładny*.
No, ale czyż nie cieszy on oczu?
6. Chris Pratt
Niesamowicie sympatyczny aktor, w którego nikt nie wierzył, gdy Marvel oznajmił, że będzie grać Petera Quilla w Guardians of the Galaxy. Albo prawie nikt. Ja na ten przykład (wstyd przyznać, wiem) dopiero wtedy go poznałam, więc nie miałam żadnych wcześniejszych uprzedzeń. I bardzo dobrze, bo okazało się, że pan Pratt nie dość, że zagrał fenomenalnie to jeszcze podbił serca widzów, jakoś tak naturalnie i niemal z marszu wszedł w skład grupy Marvel's Chris'. I niech tam zostanie, bo to naprawdę niezwykle przyjemna grupka**.
Poza tym będzie on chyba jedynym powodem, dla którego sięgnę po najnowszy Jurasic Park. No dobra, kłamię. Oprócz niego są tam przecież jeszcze dinozaury!
Mam słabość do tej sesji zdjęciowej.
7. Lee Pace
Jak to mówią bracia Anglicy last but not least. Zwieńczenie tej listy i mój osobisty faworyt. Aktor do którego mam ogromną słabość i który mnie trochę fascynuje. Nie straszna mu żadna rola - tak samo dobrze sprawdzi się jako wampir, kobieta, elf, przesłodki (przesłodzony?) cukiernik, szalony kosmita i nieprzyjemny polityk. Poza tym posiadacz najbardziej rozpoznawalnych brwi w internetach. Całe szczęście, że nie jest Brytyjczykiem, bo to już chyba byłoby za dużo tego dobra. Chociaż, jakby się tak głębiej zastanowić, to raczej nie wyobrażam sobie go mówiącego z brytyjskim akcentem. Choć możliwe, że to tylko kwestia przyzwyczajenia.
A jak sobie jeszcze człowiek przypomni, że on ma prawie dwa metry...
Dobra, dosyć, starczy tego dobrego. Literka omówiona należycie, dziki fangirl sobie nieco poużywał, a poza tym lista wyszła jakoś tak podejrzanie długa. Nie można aż tak bardzo skupiać się na jednej literce. Jeszcze inne poczują się niedocenione.
Do następnego razu ;)
_______________________________________
* Uoch, ale to było puste! Jakby ktoś mnie teraz puknął w głowę to pewnie echo usłyszeliby aż na Wawelu.
** Wiecie, ma tam za kolegów Chrisa Hemswortha i Chrisa Pine. Kto by nie chciał takich kumpli?