Hej ;)
Jest późno, za oknem pogoda nie zachęca do radosnych myśli, właśnie skończyła mi się herbata, a wokół nie ma nic słodkiego, co wcale nie poprawia zaistniałej sytuacji. Dlatego, aby niepotrzebnie nie przedłużać wstępu, który tak właściwie jest o niczym, przejdźmy może do właściwiej części notki. Która dzisiaj będzie w punktach, bo w sumie czemu nie*.
Punktów - zgodnie z tytułem notki - będzie cztery.
1. Końcówka pierwsza
Sleepy Hollow. Nie wiem czy ten serial dostał już zamówienie na kolejny sezon, czy jeszcze nie, ale nawet jeśli nie pojawi się więcej odcinków to moje subiektywne serce będzie odrobinkę mniej płakać niż by mogło. Wszystko to jest spowodowane tym, że finał sezonu został napisany naprawdę z głową, co niezwykle mnie cieszy. Takie mam niefajne spaczenie, że lubię, gdy seriale, które nie są największymi hitami stacji, mają tyle szacunku do widza, że kończą się w taki sposób, że człowiek nie zostaje z rozgrzebaną w połowie akcją. I właśnie takie zakończenie zaserwowali nam twórcy Sleepy Hollow. Wszystkie wątki się ładnie podomykały, co się miało wydarzyć to się wydarzyło, a dodatkowo zgrabnie zostawiono sobie uchyloną furtkę do następnych serii. Czy to takie trudne?
A odcinek sam w sobie był przecudnej urody. Oglądając go, cały czas od nowa przekonywałam się, że naprawdę lubię ten serial. Przede wszystkim za jego radośnie lekkie podejście do siebie. I za niesamowicie pozytywną relację na linii Abbie-Ichabod. Oni nie muszą mówić o tym, że są przyjaciółmi, bo to zwyczajnie widać. Poproszę więcej takich serialowych par!
Poza tym ta scena to skarb.
2. Końcówka druga
Agent Carter. Tutaj też zakończenie sezonu wyszło twórcom ładnie, ale akurat oni są w tej komfortowej sytuacji, że a)nie są uzależnieni aż tak bardzo od wyników oglądalności i b)stoi za nimi Marvel. A wbrew pozorom tworzy to serialowi całkiem niezłe plecy. Dlatego twórcy nie bali się zaszaleć i zaserwowali widzom zwyczajową "scenę po napisach", która może nieco namieszać w historii... albo i nie. Bo w sumie i tak wiemy jak się to wszystko skończy. Nie znamy jedynie tego, co było pomiędzy.
Przez ten serial już nigdy nie spojrzę na "Broadchurch" tak samo.
A skoro już mowa o Broadchurch...
3. Wiadomość, z którą nie do końca wiadomo co zrobić
Broadchurch dostało trzeci sezon. Z jednej strony cieszę się, bo to naprawdę dobra produkcja, ze świetną obsadą i scenarzystami, którzy wiedzą co robią. Z drugiej jednak... nie wiem czy jest jeszcze co opowiedzieć. Pewnie twórcy coś znajdą, ale obawiam się, że istnieje spora szansa, że poziom serialu spadnie. W końcu wiadomo co się dzieje, gdy trzeba sztucznie rozciągnąć historię, która pierwotnie przeznaczona była na jeden sezon.
A tym bardziej w sercach scenarzystów serialowych.
4. Obiecana oczywistość
Gotham wciąż jest cudowne, ale coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że siła tego serialu tkwi w postaciach Pingwina i Alfreda, oraz w duecie Gordon-Bullock (a nie - jak dotąd sądziłam - na samym Jimie) i niewielkich smaczkach, które nie zawsze się wyłapuje. I tylko jakoś tak Nygmy ostatnio zabrakło**. Gdzie jest Ed Nygma?
"Ty teraz znajdziesz Nygmę, bo nam Subiektywna spokoju nie da!"
I tym optymistycznym akcentem kończymy naszą przygodę z tą notą, bo ile można pisać o czterech punkcikach?
Do następnego razu ;)
______________________________
* Hm... Może ja powinnam rzucić blogowanie i zająć się pisaniem przemów dla polityków? Niech żyje wodolejstwo!
** Kosztem koszmarnych scen z udziałem Barbary. Brrr... Czy nie istnieje jakiś prosty sposób na pozbycie się tej postaci z serialu?



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz