czwartek, 12 lutego 2015

Bo było za smutno

Hej ;)

Od najmłodszych naszych lat twórcy popkulturowi z uporem godnym lepszej sprawy usiłują wmówić nam, że istnieją tylko dwa typy zakończeń: złe i dobre, z tym że dobrych jest zdecydowanie więcej, a złe właściwe są przede wszystkim filmom dramatycznym*. Ostatnimi czasy wprawdzie** coraz więcej produkcji decyduje się na bardziej niejednoznaczne zakończenia, albo na takie zgoła tragiczne, niemniej jednak wciąż jest to zjawisko na tyle niepopularne, że każdy podobny zabieg wywołuje fale zszokowania i gorące dyskusje.

Czasami jednak następuje rzecz dziwna i z reguły niespotykana. Twórca najpierw decyduje się na smutne zakończenie, a następnie - uświadomiwszy sobie co tak naprawdę zrobił? - uznaje, że jednak nie może wpędzać swoich widzów w aż takie przygnębienie i kręci dodatkową scenę, w której bohater dostaje jednak szczęśliwy koniec.

Dlatego nakręćmy ich jak najwięcej!

I właśnie takimi filmami/serialami się dzisiaj zajmiemy. Przedstawiam poniżej listę kilku dzieł, które zostały (na siłę lub nie) uszczęśliwione na koniec. Jak się łatwo domyślić, spis może zawierać spoilery.

1. Der letzte Mann (Portier z hotelu Atlantic)
Zaczynamy od klasyki. Ten czarno-biały film niemy z 1924 roku miał być dramatycznym obrazem człowieka, który traci wszystko. Tytułowy portier najpierw zostaje zwolniony z pracy i zastąpiony znacznie młodszym pracownikiem, później musi się pożegnać z poziomem życia, do którego przywykł, a na końcu traci nawet szacunek społeczeństwa. Z minuty na minutę staje się coraz bardziej nieszczęśliwy i zniszczony przez nieprzychylną rzeczywistość. Obraz jest ponury, smutny i przygnębiający. I byłby taki do samego końca, gdyby nie ostatnia scena, którą poprzedza bezpośrednie wyznanie twórcy, że zrobiło mu się żal głównego bohatera i postanowił dopisać mu szczęśliwe zakończenie. W ten sposób nagle portier z nieszczęśliwego, zniszczonego człowieka, przeistacza się - za sprawą nieprawdopodobnie szczęśliwego spadku, w postaci wielkiej fortuny - w radosnego mężczyznę, otoczonego służbą i przyjaciółmi. Nie ma to większego sensu i związku z całą poprzednią akcją i konstrukcją filmu i  mocno to widać. Ale przynajmniej portier doczekał się szczęśliwego końca.

Nie można było zostawić bohatera tak nieszczęśliwym.

2. White Collar
Nie ukrywam - taki koniec był ewidentnie do przewidzenia i właściwie nikogo chyba nie zdziwił. Niemniej jednak jakoś tak podświadomie liczyłam na to, że może w tym wypadku twórcy pozwolą Nealowi pozostać martwym. Niestety nie było na to właściwie żadnej szansy - to nie ten typ serialu. Główny bohater zwyczajnie nie mógł zginąć. Można było zabić mu dziewczynę, przydzielonego opiekuna, kolegę po fachu, a na końcu także i kogoś na kształt nemezis, ale nigdy samego protagonistę. A szkoda, bo zakończenie zawierające w sobie rzeczywistą śmierć Caffrey'a miało w sobie jakiś dziwny urok.

W sumie trudno się dziwić - kogoś z taką aparycją zwyczajnie szkoda uśmiercać.

3. Doctor Who
A przede wszystkim odcinek Last Christmas. Przyznam szczerze, że naprawdę liczyłam na odejście Clary w tym odcinku. Zwłaszcza, że nie była to źle rozeznana historia. Clara miała swoje pięć minut z Doctorem, Doctor zdążył konkretnie namieszać w życiu Clary, więc po co to ciągnąć? Tak, tak, wiem - odcinek świąteczny nie może być smutny***. Nie zmienia to jednak faktu, że ostatnia "warstwa" snu, wydała mi się dopisana później, gdy Moffat, skonsultowawszy sprawę z Capaldim i Jenną, uznał, że kończenie wątku Clary akurat w odcinku świątecznym nie będzie najszczęśliwszym rozwiązaniem. A szkoda.

Nikt nie lubi pomarańczy i dopisanych na siłę szczęśliwych zakończeń.

4. Atonement (Pokuta)
Dobra, trochę teraz oszukuję i naginam zasady. W końcu zarówno Cecilia jak i Robbie tak naprawdę zginęli (było to tak realne i podobne do tysięcy innych historii z życia wziętych, że aż mnie to zaskoczyło), a ich szczęśliwy happy end został dopisany im w formie przeprosin przez Briony. Niemniej jednak właśnie ten zastosowany przez Briony zabieg doskonale pokazuje jak takie "uszczęśliwianie" działa w praktyce. Dlatego, pomimo rzeczywistego braku szczęśliwego końca, zdecydowałam się na zamieszczenie tego filmu w moim spisie.

I żyli długo i szczęśliwie, tylko że... nie do końca.

Na tym może zakończmy. Zasada mniej więcej wszędzie jest taka sama. Z reguły jednak podobne sztuczki nie są potrzebne. Twórcy od samego początku uparcie brną w kierunku jako-tako szczęśliwych zakończeń. Prawdopodobnie dlatego, że po prostu łatwiej się je pisze. Poza tym kto poszedłby do kina po to, by wyjść z depresją?

PS.
Czeka nas kolejny, pełen przygód sezon z Bibliotekarzami! Niezwykle cieszy mnie ta wiadomość, bo jakoś dziwnie przywiązałam się do tego głupiutkiego serialu.

_____________________________

* Mówimy tu oczywiście o tzw. mainstreamie. Nieco ambitniejsze, niszowe produkcje podchodzą do tematu odrobinę inaczej... choć nie wszystkie.
** Tak mniej więcej od wyjścia Gry o Tron.
*** Wszyscy wiemy, że to nieprawda. Ten cały serial jest smutny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz