Hej ;)
A jednak. Jednak moje podejrzenia okazały się prawdziwe. Stęskniłam się. Nie spodziewałam się tylko, że aż tak bardzo. Jak tylko w końcu dorwałam się do odcinka, siedziałam w skupieniu przez 45 minut, chłonąc z ekranu wszystko, co mi dawano. I podobało mi się.
I tak, dobrze się Wam wydaje, dziś porozmawiamy sobie o Vikings.
Tęskniłam.
(Od razu zaznaczyć trzeba, że nie jest to żadnego rodzaju recenzja, a raczej luźny zbiór subiektywnych uwag. No i mogą trafić się drobne spoilery.)
Jak na otwarcie sezonu sporo się działo. I bardzo dobrze, bo dzięki temu wiadomo, że nie będziemy się nudzić. Wątków jest naprawdę dużo, jedne subtelniejsze inne zupełnie nie, a najlepsze w nich jest to, że są rozpisane w taki sposób, że nie powinny się mieszać, albo powodować zdezorientowania widza. Widać, że scenarzyści wiedzą co robią i nie pisali historii na kolanie przy piwie.
Bohaterowie też są konsekwentnie poprowadzeni. Mamy zatem Ragnara, który został królem, ale chyba nie wie do końca co z tym faktem zrobić, Lagrethę marzącą o sielskiej kolonii rolniczej, gdzie w końcu będzie mogła spokojnie - jak na córkę rolników przystało - zająć się ziemią, Athelstana cały czas rozdartego pomiędzy dwoma światami (biedny jest ten Athelstan, bo nie dość, że sam nie wie gdzie tak naprawdę teraz należy, to jeszcze w gruncie rzeczy nigdzie go tak do końca nie chcą) i całą masę innych postaci (między innymi Thorstein, o którym nie wiedziałam, że jest aż tak kochliwy... ot taki romantyczny chłopiec z niego), które mogłyby robić tylko za tło, ale nie w tym serialu. Jest i Floki, który jest nieszczęśliwy, bo jest szczęśliwy i czuje się uwięziony w tym szczęściu, jakie daje mu jego rodzina, a Helga tylko dokłada mu cierpień, bo jest "terribly good person"... Ten typ tak ma najwyraźniej. Obawiam się jednak, że to jego szczęście może skończyć się tragedią, bo jeśli Floki ma złe przeczucia to z reguły nie są one tak do końca bezpodstawne*.
Za to Bjornowi i Porunn nie przeszkadza ich szczęście.
Jednak najsilniejszą stroną odcinka, jak i całego serialu w ogóle, wciąż pozostają niewielkie szczegóły. Wikingowie wciąż zachowują się jak wikingowie, razem walczą, rozmawiają, jedzą i decydują, a patrzenie na tę nieco nieokrzesaną grupkę sprawiało mi wiele radości. Ale wiecie co cieszyło mnie najbardziej? To że twórcom chciało się nawet zadbać o kwestie lingwistyczne. I chociaż wszyscy mówią po angielsku, to tak naprawdę wcale tak nie jest, co pokazuje nam chociażby scena narady u króla Ecberta czy rozmowa pomiędzy nim a Lagrethą. Ragnar jest się w stanie dogadać ze wszystkimi, ale za tłumacza pomiędzy innymi członkami drużyny musi robić Athelstan. I bardzo mi się to podoba, bo skoro już twórcy zdecydowali się robić serial jako-tako historyczny to takie niewielkie z pozoru smaczki mogą wnieść bardzo wiele.
Jeśli kiedykolwiek chcielibyście zobaczyć jak wygląda praca tłumacza w praktyce, możecie zacząć od przyjrzenia się Athelstanowi w tej scenie.
Poza tym widać, że serial ma teraz znacznie większy budżet niż na początku. Można to stwierdzić po samej ilości łodzi, którymi dysponują teraz wikingowie, albo po liczbie statystów przewijających się przez kadry. Niestety bardzo wielu z nich i tak jest przeznaczona do śmierci w bitwie, ale czegóż innego można spodziewać się po tego typu produkcji.
Skoro jednak już zahaczyliśmy o temat bitwy... W odcinku rozegrała się jedna. I jak do poczynań wikingów nie mam się jak przyczepić tak do działań strony angielskiej... Hm... Może powiem tak - pomysł księcia Burgreda (brat wyglądającej trochę psychopatycznie księżniczki o niemożliwym do wymówienia imieniu Kwenthrith) i króla Brithwulfa (wuja tejże), by czekać ze swoimi armiami na dwóch brzegach rzeki, którą płynęli wikingowie nie był zbyt fortunny. Ale w momencie, gdy obaj panowie wydawali się śmiertelnie zaskoczeni, że przeciwnicy zaatakowali jedynie mniejsze siły króla Brithwulfa, nie wytrzymałam i roześmiałam się. A czego oni się, przepraszam, spodziewali? Że wikingowie, widząc, że są w mniejszości, rozdzielą się grzecznie, jak na cywilizowanych ludzi przystało i zaatakują obie armie, w sytuacji, gdy dwa brzegi rzeki nie mają w pobliżu ze sobą żadnego połączenia? Hue, hue, książę Burgredzie, pan żeś jest dupa nie strateg.
No i tradycja została zachowana - pojawiła się krew na twarzy.
W każdym razie odcinek Mercenary potwierdził tylko moje podejrzenia, że tęskniłam za tym serialem i narobił mi tylko smaku na więcej. Serial utrzymuje poziom, potrafi utrzymać widza w napięciu i oferuje całkiem spory pakiet postaci, które naprawdę dają się lubić i którym się kibicuje. Dlatego, jeśli jeszcze nie widzieliście najnowszego odcinka... to na co jeszcze czekacie?
Do następnego razu ;)
___________________________________________
* Chociaż nie zawsze - pamiętamy wszak jak bał się pierwszego rejsu swojej nowej łodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz