poniedziałek, 15 lutego 2016

Tylu ich, a każdy tak samo nijaki - marudnie o "Legends of Tomorrow"

Hej ;)

Jak pewnie wiecie, drodzy Czytelnicy, jestem wielką fanką wszelakich produkcji superbohaterskich. Dajcie mi kilka ciekawych ludzi biegających w kolorowych fatałaszkach ze spandexu i będę zachwycona. Kiedy jeszcze w filmie/serialu pojawią się fajni aktorzy, moje subiektywne serce aż drży z niecierpliwości. Z tego powodu zainteresowałam się najnowszym serialem z wesołego grajdołka DC - Legeds of Tomorrow. Wydawało mi się, że ta produkcja ma wszystko, co potrzeba: superbohaterów i Arthura Darvilla w jednej z głównych ról...

No cóż... Wydawało mi się.

Drodzy Czytelnicy, dziś będę marudzić, także nie mówcie, że nie ostrzegałam.

 Jak zwykle: to nie recenzja, a jedynie zbiór mocno subiektywnych uwag. No i oczywiście, uwaga na nisko latające spoilery.

Serial opowiada o grupie właściwie przypadkowo dobranych "ludzi z mocami", którzy usiłują pokonać nieśmiertelnego złola, któremu w przyszłości udało się podbić cały świat. A że jest bardzo złym złolem, "ludzie z mocami" muszą go koniecznie powstrzymać, bo inaczej Ziemi nie czeka nic poza płaczem, bólem, śmiercią i nowym pseudonazizmem. Czyli same nieprzyjemności.
Problem polega na tym, że "ludzie z mocami" są dobrani całkowicie przypadkowo, nie dogadują się i mają własne problemy, które też nie pomagają w pracy zespołowej. A przynajmniej takie było (chyba) założenie scenariusza. Bo w rzeczywistości ten serial boryka się z o wiele większą trudnością...

Trudność ta polega na tym, że widz musi naraz ogarnąć około dziesięciu postaci, każdą z historią, Trudną Przeszłością, problemami ze sobą/ukochaną/rodziną/czymkolwiek (niepotrzebne skreślić), a wszystko to wrzucone w jakiś wieli konflikt, który pojawia się właściwie znikąd, jest Bardzo Dramatyczny (bo ludzie gino! A przynajmniej będą ginąć, więc trzeba ich uratować zanim zginą, bo jak zginą to będzie Tragedia). I niestety, jest to nie do ogarnięcia.Marvelowskim Avengersom udało się zbudować podobną drużynę w mniej więcej półtorej godziny, poprzedzonej jeszcze pięcioma filmami. Legends of Tomorrow usiłują dokonać tego samego w czterdzieści minut. Oczywiście, rzuca się jeszcze jakieś flashbacki, mające na celu pokazanie historię "ludzi z mocami", które odwołują się do Arrow i (chyba) Flasha, ale co z tego, gdy w rzeczywistości nie mówią wiele, a właściwie nic. W efekcie dostajemy serial, w którym coś się dzieje (i dzieje się bardzo dramatycznie!), a grupa osób, o których nie wiemy nic i - co więcej - zupełnie nas nie obchodzą, usiłuje temu dzianiu zapobiec. Chyba, że gdzieś jest napisane, że by ogarnąć cały ten chaos trzeba najpierw uważnie śledzić wszystkie inne seriale DC, a mnie nikt o tym wcześniej nie poinformował. Ale jeśli tak jest to chyba nie tak powinno to wszystko działać, ale co ja tam wiem...

Tyle ich tu, a to ledwo połowa grupy. I weź to teraz obejmij rozumem...

Co do samych bohaterów "ludzi z mocami", zasługują oni na bliższe spojrzenie, bo z nimi sprawa też jest wesoła. Mamy tutaj takie osobistości jak:

Raya Palmera aka Atoma, który wcale nie jest skrzyżowaniem Tonego Starka z Hankiem Pymem*. Jest młody, bogaty, superinteligentny i ma ultranowoczesną zbroję, która pozwala mu zmniejszać się do mikroskopijnych rozmiarów, latać, strzelać, splatać wianki siłą umysłu i pośrednio przez nią Ray stracił swoją narzeczoną. Nie, nikogo mi to nie przypomina. I chociaż grający go Brandon Rouht robi co może, by wycisnąć z tej postaci co się da, dramatycznie ograniczony czas jaki udaje mu się wywalczyć na ekranie sprawia, że i tak niewiele mnie widza obchodzi. Ale niestety jest to choroba, na którą cierpią wszyscy w tym serialu.

A oto i pan Stark... znaczy się Pym... chciałam powiedzieć Palmer

Duet doktora Martina Steina i Jeffersona Jacksona, którzy razem stają się Firestormem. Nie wiem jak to działa, ale brzmi to dla mnie nieco pokrętnie. A jedyne co mogę powiedzieć o tych dwóch postaciach jest to, że doktor jest mądry (bo jest - oczywiście! - fizykiem**), a Jefferson to młody ziomal z ulicy. Dalszych cech charakterystycznych nie stwierdzono. Och, i jeszcze Jefferson czuje się niedoceniany przez resztę "ludzi z mocami", bo jest młodym ziomalem z ulicy. Ale tylko do momentu, gdy staje się Firestormem, bo wtedy płonie, lata i strzela ogniem. W tle. I tylko czasami, gdy w końcu uda mu się wywalczyć nieco przestrzeni na ekranie, gdzie tłoczą się wszyscy pozostali.

Młody ziomal, mądry doktor i Sta... Palmer

Z kolei Sara Lance aka White Canary*** to zabójcza zabójczyni z Mhroczną Przeszłością. Ale nie mylcie jej z Black Widow**** - po pierwsze jest blondynką, a po drugie ubiera się na biało, więc porównywanie nie ma przecież sensu. Ważne tylko, że umie się bić i ma Ciężką Historię. Co do samych scen walki... chyba wolałabym żeby ich nie było. Są wymuszone, brak w nich płynności i do teraz jestem pełna podziwu dla tego, jak uprzejmych mają w tym serialu złoczyńców - nie dość, że pozwalają się przewrócić bez praktycznie żadnego kontaktu fizycznego to jeszcze grzecznie czekają na swoją kolej i nawet przez myśl im nie przejdzie, by rzucić się na przeciwnika wszyscy na raz. Takie z nich fajne chłopaki!
Oczywiście, Sara Lance pojawiła się już w Arrow i to właśnie z tym serialem związana jest jej Mhroczna Przeszłość, ale w niczym to nie pomaga, bo twórcy Legends of Tomorrow najwidoczniej uznali, że skoro dokopaliśmy się już do ich dzieła, najwyraźniej jesteśmy zaznajomieni z całym dorobkiem DC, więc wyjaśnianie czegokolwiek jest zupełnie zbędne (poza tym i tak wśród innych postaci nie ma na  to czasu). Good idea, guys!

NieUmie się bić i ma Mhroczną Przeszłość. Taka ciekawa postać!

Następnie mamy parę egipskich pół-bogów(?), którzy są nieśmiertelni. A tak właściwie to nie są, ale się odradzają. I tak naprawdę nie są parą, bo Kendra Saunders aka Hawkgirl nie pamięta swoich poprzednich wcieleń. Ale gdyby pamiętała to by byli, bo Carter Hall aka Hawkman pamięta poprzednie wcielenia i w przeszłości byli parą, a nawet małżeństwem i bardzo się kochali i w ogóle. No i są też niesamowicie ważni, bo tylko Kendra może zabić złego nieśmiertelnego złola. I jest to wszystko dokładnie tak zagmatwane jak wygląda. Niestety, śledzenie tej strasznej dramy niekochanków utrudniają dwie rzeczy: po pierwsze, szczątkowy czas, jaki te postacie dostają na ekranie i - chyba przede wszystkim - koszmarna gra Ciary Renee, której udało się osiągnąć niemożliwe: uczyniła ze swojej płaskiej scenariuszowo postaci, postać chyba wklęsłą, a na pewno zupełnie nijaką. Nie wiem jak jej się to udało, ale chyba musiała się specjalnie starać. A może to sabotaż?

O kiczowatym stroju nie będę wspominać, wszak jesteśmy w komiksie, a w tym świecie pojęcie kiczu nie istnieje

Są jeszcze dwaj przecudnie przerysowani złodzieje czyli Mick Rory (hue, hue... Rory... przypadeG?) i Leonard Snart z czego pierwszy jest agresywnym osiłkiem, a drugi podstępnym kolesiem z właściwą wszystkim podstępnym postaciom śmieszną manierą mówienia. W ogóle Wentworth Miller w roli Leonarda chyba urzekł mnie najmocniej. Jest tak uroczo przerysowany, że to aż miło. Co więcej, pan Miller nawet się specjalnie nie stara. On zwyczajnie wie, że tu nie ma czegoś takiego jak "kicz" i "przesada", więc śmieje się twórcom prosto w twarz, a potem ucieka z kadru. A montażysta nie ma jak wycinać jego wygłupów, bo wtedy nic by już z tej postaci nie zostało.
Oczywiście oni też mają Smutną Przeszłość, ale tu są sami tacy, więc nie czyni to z nich żadnych wyjątkowych postaci. Sorry, boys...

Och, Leonard, jesteś taki sneaky....

I w końcu przechodzimy do postaci, dla której tak naprawdę zainteresowałam się tym serialem, a mianowicie do Ripa Huntera, granego przez Arthura Darvilla.
Rip Hunter zbiera całą drużynę i nadaje jej cel. I - co najważniejsze - przybywa z przyszłości. Ponieważ jest jednym z Time Masters, którzy opiekują się ciągłością czasu i nie wolno im ingerować w wydarzenia na świecie, jego czyny stoją w sprzeczności z zasadami jego rasy, więc jest przez nich ścigany i stał się swego rodzaju wyrzutkiem. Brzmi znajomo? Jak pierwszy raz usłyszałam, że Rory Adams został Władcą Czasu, nie mogłam powstrzymać uciechy. I jeszcze nosi długi, brązowy płaszcz. I ma inteligenty, gadający statek kosmiczny! Ciekawe jak długo twórcy musieli przekonywać pana Darvilla do tej roli.
Niestety, sam Rory Arthur Darvill nie jest w stanie uciągnąć całego serialu, zwłaszcza tak słabego. A gdy jeszcze dodamy do tego, że jego postać wciąż odgrywa ogromną dramę, bo zabili mu żonę i dziecko i wy nic nie rozumiecie!!!oneone! to już w ogóle wychodzi koszmarek. I w innych okolicznościach byłoby to naprawdę tragiczne, ale niestety nie w tym serialu. Tutaj nie ma czasu, by zacząć chociaż na podstawowym poziomie sympatyzować z tym bohaterem, bo co chwilę dzieje się Coś Ważnego i nie można poświęcić ani chwili na rozbudowanie charakteru kogokolwiek.

Rory, przestań bawić się we Władcę Czasu i wracaj do Amy

Zły nieśmiertelny złol czyli Vandal Savage (czy tylko mnie śmieszy to imię?) jest zrobiony z papieru i do teraz zastanawiam się jakim cudem mógł wzbudzić u kogokolwiek przerażenie, albo chociaż zmotywować do pójścia za nim. Nie można powiedzieć o nim nic poza tym, że jest zły i nieśmiertelny. Więc nie będę się nawet starać.

Przyznam szczerze, że jestem okrutnie rozczarowana tym serialem. Miałam nadzieję, że po słabym pilocie może się rozkręci, więc dałam mu szansę trzech odcinków. Niestety, wciąż jest tak zły jakim był na początku i nawet obecność Arthura Darvilla nie ratuje sytuacji (a momentami ją wręcz pogarsza). Dlatego ocieram samotną łzę i idę zająć się czymś ciekawszym niż ten serial. Nie wiem, może magisterkę napiszę?

Do następnego razu :)

______________________
* Nie wiem, który w chronologii powstawania komiksów pojawił się jako pierwszy - patrzę na sprawę z perspektywy filmowo/serialowej i tutaj niestety pan Palmer zjawił się jako ostatni
** Marzy mi się superbohater-doktor nauk humanistycznych. Językoznawca na przykład. Albo politolog. Bo mam takie dziwne wrażenie, że co drugi komiksowy heros skończył fizykę na uniwersytecie albo urodził się z dyplomem genialnego inżyniera w ręku...
*** Nie zmusicie mnie do nazywania jej Białym Kanarkiem, to przecież niedorzeczne.
**** W razie zastrzeżeń co do chronologii komiksowej - patrz przypis pierwszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz