Hej ;)
Na początek kilka małych ogłoszeń parafialnych. A właściwie jedno: kończę z praktyką wpisu codziennie (jakby ktoś jeszcze nie zauważył). Teraz notki pojawiać się będą średnio dwa-trzy razy w tygodniu, bo zauważyłam, że jeśli muszę na siłę wymyślać tematy wpisów, wychodzą z tego straszne gnioty. Nie, żeby inne wpisy były jakoś szczególne wybitne, ale i tak trzeba zachować jakiś poziom.
No, a teraz przejdźmy już do tego, na co wszyscy czekają. Porozmawiajmy o wikingach.
Standardowo: nie znajdziecie tu recenzji, a jedynie parę uwag odnoszących się do odcinka. No i cała masę spoilerów. Żeby nie było, że nie mówiłam.
Ostrzegałam, widzicie?
Paryż wciąż nie został zdobyty, chociaż coraz mu do tego bliżej. Wikingowie są uparci i najwyraźniej liczni jak bakterie, król Karol przerażony i rozmodlony (wiadomo - kiedy trwoga to do Boga, jak to mówią, zwłaszcza, że wciąż jesteśmy w średniowieczu), nawiedzona księżniczka Gizela pozostaje nawiedzona, a hrabiemu Odo kończą się opcje, żołnierze i zapasy. Właściwie to szkoda mi go, bo chłop robi co może, żeby tylko pogańscy najeźdźcy z Północy nie zdobyli miasta, a jedyne co dostaje w zamian to opierdziel od króla, bo przecież obiecywał szybkie i łatwe zwycięstwo. A przecież to, że król ma jeszcze gdzie modlić się i paradować w ładnych szatkach jest właściwie głównie zasługą hrabiego.
Sam Karol Łysy* coraz mocniej pokazuje to jak bardzo nieporadnym władcą jest. I co z tego, że pokrzyczy sobie, że "nie jest swoim dziadkiem", kiedy jego poddani nie potrzebują dawno zmarłych władców tylko takich, którzy wyjdą do nich i dodadzą im odwagi podczas oblężenia. Ale nie, prościej jest schować się w kaplicy, modlić się i, nurzając się w swojej rozpaczy i gniewie, czekać na cud. A cud już się przecież dzieje i ma na imię Odo. Tylko wystarczy go zauważyć, proszę króla.
Zastanawia mnie tylko w jakim konkretnie celu Gizela ponownie pcha się na miejsce walk. Ani szczególnie tam nie pomaga, powoduje, że hrabia Odo ma jeszcze więcej na głowie, bo przecież trzeba sierotkę ochronić, bo nie daj borze zielony coś jej się stanie i król znowu będzie zły i jedynie irytuje. Mam podejrzenia, że potrzebna tam była ponownie tylko po to by popatrzeć Rollo płonącym wzrokiem. Tak, twórcy, zauważyliśmy, dziękuję. Naprawdę. Nie jesteśmy ślepi ślepi ani głupi, a poza tym mamy dostęp do Wikipedii i możemy poczytać sobie sami o historii. Serio.
Jeszcze co do irytujących postaci... Naprawdę nie podoba mi się nowy tłumacz w szeregach wikingów - podróżnik Sinric. Nie polubiłam go na samym początku i nie lubię go nadal. Jest tak beznadziejnie denerwujący, a przy tym właściwie bezużyteczny (nie wierzę, że jest jedyną osobą, która byłaby w stanie się dogadać), że się to w głowie. I też wlecze się go do potyczek, chociaż ewidentnie nie umie walczyć i tylko przeszkadza. I co z tego, że podobno zna miasto? Przecież wikingowie nie przyszli tam na zakupy, a na zamek to raczej trafią sami. Prawdopodobnie znalazł się tam tylko po to by zostać złapanym i by potem mógł opowiedzieć królowi o Ragnarze.
Ragnar z kolei nie dość, że gra takiego-silnego-mężczyznę, którego żaden cios się nie ima i upadek z murów Paryża nic mu nie zrobił, a jedynie mocno wkurzył, to jeszcze chyba nażarł się grzybów od brata. Innego wytłumaczenia jego dziwnego zachowania nie widzę. Ba, zachowania. Teraz najwyraźniej przyszła pora na niego jeśli chodzi o majaki i wizje, albo po prostu twórcy stwierdzili, że śmierć nie jest dostatecznym powodem, by usunąć Athelstana ze sceny. Jasne, sama uwielbiam tę postać, ale chyba nie uczyniłabym z niej posłańca niebios. Cała ta przepychanka Raj-Walhalla, która toczyła się na oczach, a raczej w umyśle Ragnara nieodparcie kojarzyła mi się ze sceną wejścia do zaświatów z Sagi o Bjornie. Ale może to ze mną jest problem.
Cała ta sytuacja oczywiście nie mogła prowadzić do niczego innego jak do chrztu. Bo wiecie, Ragnar czuje, że umiera (tyle, że nie może umrzeć teraz, bo zabić ma go król Aelli**, a on - z tego, co mi wiadomo - rezyduje sobie w Anglii, więc proszę mi to nie odstawiać cyrków), a poza tym tak się śmiesznie składa, że do Raju wejść może tylko ochrzczony. Walhalla już się nie nadaje na miejsce do życia pośmiertnego, bo brakuje w niej jednej istotnej rzeczy. Pewnego (ex)mnicha***.
Już się nie mogę doczekać tych wszystkich zabawnych rozmów i wyrzutów, zwłaszcza od Flokiego, że przecież to zdrada bogów i już wiadomo dlaczego wciąż nie mogą zdobyć Paryża, a poza tym to wszystko wina Athelstana, bo to on go zbałamucił i w ogóle foch. Dobra, koniec żartów. Cokolwiek by nie mówić, jestem dość zaintrygowana jak wybrną z tego twórcy. Bo jeśli rozegrają to umiejętnie może wyjść z tego naprawdę interesująca sytuacja.
Generalnie chrześcijaństwo okazuje się być w tym serialu całkiem sporym problemem, bo jeśli nie wprowadza rozłamu w dowództwie to powoduje zamieszanie agresywnymi akcjami chrystianizacyjnymi w Kattegat. Oczywiście chwali się, że misjonarze świadczą wielką wiarą i gotowością do poświęceń, lecz nazywanie jakichkolwiek bogów fałszywymi w sytuacji, gdy głosiciel jest jeden, a "niewierzących" cała masa nie jest posunięciem najmądrzejszym. I jakkolwiek niezbyt przepadam za Aslaug to spodobała mi się jej bardzo dyplomatyczna i tolerancyjna odpowiedź, że może i chrześcijański Bóg jest bogiem prawdziwym, ale są takimi również Thor, Odyn i inni i byłoby miło gdyby fanatyczny (nie lubię fanatyków żadnego rodzaju) misjonarz miał to na uwadze, stojąc wśród ich wyznawców. Szkoda tylko, że oświecony krzewiciel nowej wiary nie pojął aluzji, co nie skończyło się dla niego zbyt fortunnie. Ale cóż zrobić, sam się prosił.
Odcinek Breaking Point nie był odcinkiem złym, ale nie był też najlepszym co się serialowi przytrafiło. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że został nam tylko jeden. Tak, moi drodzy, przed nami finał sezonu. I muszę przyznać się, że nieco się boję tego, co może ze sobą przynieść. Bo ma naprawdę dużo spraw do rozwiązania, a jedynie 45 minut do dyspozycji. A potem rok oczekiwania. Więc nie pozostaje mi nic innego jak zaopatrzyć się w shock blanket, dużo zielonej herbaty i po cichu modlić się do bogów internetów, żeby następny odcinek Vikings nie skrzywdził mnie zbyt mocno.
Do następnego razu ;)
______________________________________
* Tak, wiem, że w poprzednich wpisach mówiłam na niego Prostak. Tak wynikało mi z historii, ale okazuje się, że twórcy wiedzą lepiej. Ale przynajmniej odnaleźli się dwaj zaginieni frankijscy władcy.
** Chyba znowu wymagam zbyt wiele.
*** A ja się kiedyś dziwiłam skąd tyle yaoiców... Ech, jaka naiwna byłam...
Taki rozmodlony władca... szkoda tylko, że nic z tego nie wynika.
Zastanawia mnie tylko w jakim konkretnie celu Gizela ponownie pcha się na miejsce walk. Ani szczególnie tam nie pomaga, powoduje, że hrabia Odo ma jeszcze więcej na głowie, bo przecież trzeba sierotkę ochronić, bo nie daj borze zielony coś jej się stanie i król znowu będzie zły i jedynie irytuje. Mam podejrzenia, że potrzebna tam była ponownie tylko po to by popatrzeć Rollo płonącym wzrokiem. Tak, twórcy, zauważyliśmy, dziękuję. Naprawdę. Nie jesteśmy ślepi ślepi ani głupi, a poza tym mamy dostęp do Wikipedii i możemy poczytać sobie sami o historii. Serio.
Skoro Gizela może sobie patrzeć to i my się nie krępujmy.
Jeszcze co do irytujących postaci... Naprawdę nie podoba mi się nowy tłumacz w szeregach wikingów - podróżnik Sinric. Nie polubiłam go na samym początku i nie lubię go nadal. Jest tak beznadziejnie denerwujący, a przy tym właściwie bezużyteczny (nie wierzę, że jest jedyną osobą, która byłaby w stanie się dogadać), że się to w głowie. I też wlecze się go do potyczek, chociaż ewidentnie nie umie walczyć i tylko przeszkadza. I co z tego, że podobno zna miasto? Przecież wikingowie nie przyszli tam na zakupy, a na zamek to raczej trafią sami. Prawdopodobnie znalazł się tam tylko po to by zostać złapanym i by potem mógł opowiedzieć królowi o Ragnarze.
Chyba jedyną dobrą rzeczą jaka wynikła z tego złapania była scena egzekucji jarla Siegfrieda.
Ragnar z kolei nie dość, że gra takiego-silnego-mężczyznę, którego żaden cios się nie ima i upadek z murów Paryża nic mu nie zrobił, a jedynie mocno wkurzył, to jeszcze chyba nażarł się grzybów od brata. Innego wytłumaczenia jego dziwnego zachowania nie widzę. Ba, zachowania. Teraz najwyraźniej przyszła pora na niego jeśli chodzi o majaki i wizje, albo po prostu twórcy stwierdzili, że śmierć nie jest dostatecznym powodem, by usunąć Athelstana ze sceny. Jasne, sama uwielbiam tę postać, ale chyba nie uczyniłabym z niej posłańca niebios. Cała ta przepychanka Raj-Walhalla, która toczyła się na oczach, a raczej w umyśle Ragnara nieodparcie kojarzyła mi się ze sceną wejścia do zaświatów z Sagi o Bjornie. Ale może to ze mną jest problem.
On tak bardzo chce zdobyć to miasto!
Cała ta sytuacja oczywiście nie mogła prowadzić do niczego innego jak do chrztu. Bo wiecie, Ragnar czuje, że umiera (tyle, że nie może umrzeć teraz, bo zabić ma go król Aelli**, a on - z tego, co mi wiadomo - rezyduje sobie w Anglii, więc proszę mi to nie odstawiać cyrków), a poza tym tak się śmiesznie składa, że do Raju wejść może tylko ochrzczony. Walhalla już się nie nadaje na miejsce do życia pośmiertnego, bo brakuje w niej jednej istotnej rzeczy. Pewnego (ex)mnicha***.
Już się nie mogę doczekać tych wszystkich zabawnych rozmów i wyrzutów, zwłaszcza od Flokiego, że przecież to zdrada bogów i już wiadomo dlaczego wciąż nie mogą zdobyć Paryża, a poza tym to wszystko wina Athelstana, bo to on go zbałamucił i w ogóle foch. Dobra, koniec żartów. Cokolwiek by nie mówić, jestem dość zaintrygowana jak wybrną z tego twórcy. Bo jeśli rozegrają to umiejętnie może wyjść z tego naprawdę interesująca sytuacja.
Reakcje były różnorakie, jednak każda niezbyt radosna.
Generalnie chrześcijaństwo okazuje się być w tym serialu całkiem sporym problemem, bo jeśli nie wprowadza rozłamu w dowództwie to powoduje zamieszanie agresywnymi akcjami chrystianizacyjnymi w Kattegat. Oczywiście chwali się, że misjonarze świadczą wielką wiarą i gotowością do poświęceń, lecz nazywanie jakichkolwiek bogów fałszywymi w sytuacji, gdy głosiciel jest jeden, a "niewierzących" cała masa nie jest posunięciem najmądrzejszym. I jakkolwiek niezbyt przepadam za Aslaug to spodobała mi się jej bardzo dyplomatyczna i tolerancyjna odpowiedź, że może i chrześcijański Bóg jest bogiem prawdziwym, ale są takimi również Thor, Odyn i inni i byłoby miło gdyby fanatyczny (nie lubię fanatyków żadnego rodzaju) misjonarz miał to na uwadze, stojąc wśród ich wyznawców. Szkoda tylko, że oświecony krzewiciel nowej wiary nie pojął aluzji, co nie skończyło się dla niego zbyt fortunnie. Ale cóż zrobić, sam się prosił.
A miało być tak pięknie, Bóg miał być po mojej stronie...
Odcinek Breaking Point nie był odcinkiem złym, ale nie był też najlepszym co się serialowi przytrafiło. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że został nam tylko jeden. Tak, moi drodzy, przed nami finał sezonu. I muszę przyznać się, że nieco się boję tego, co może ze sobą przynieść. Bo ma naprawdę dużo spraw do rozwiązania, a jedynie 45 minut do dyspozycji. A potem rok oczekiwania. Więc nie pozostaje mi nic innego jak zaopatrzyć się w shock blanket, dużo zielonej herbaty i po cichu modlić się do bogów internetów, żeby następny odcinek Vikings nie skrzywdził mnie zbyt mocno.
Do następnego razu ;)
______________________________________
* Tak, wiem, że w poprzednich wpisach mówiłam na niego Prostak. Tak wynikało mi z historii, ale okazuje się, że twórcy wiedzą lepiej. Ale przynajmniej odnaleźli się dwaj zaginieni frankijscy władcy.
** Chyba znowu wymagam zbyt wiele.
*** A ja się kiedyś dziwiłam skąd tyle yaoiców... Ech, jaka naiwna byłam...