środa, 8 kwietnia 2015

Zły film z wybuchami

Hej ;)

Już jakiś czas temu zauważyłam u siebie pewną nawracającą skłonność do oglądania złych filmów. Ale nie mogą to być byle jakie złe filmy, o nie. Musi być to h'amerykańska zła produkcja z wybuchami. Dziś ta moja nieszczęsna skłonność niejako zmusiła mnie do obejrzenia Transformers: Age of Extinction.

Gdy moja współlokatorka usłyszała co zamierzam zrobić, zasugerowała mi żebym zamiast tego obejrzała sobie trailer ostatniego Mad Maxa zapętlony do 10 godzin. Niestety, akurat Mad Max się tutaj zupełnie nie nadaje - ciągnęło mnie do złego filmu a nie jakiegokolwiek*. W związku z czym zasiadłam przed ekranem i...

Krótko mówiąc, moje odczucia, które towarzyszyły mi podczas seansu można zasadniczo podzielić na dwie grupy. Grupa pierwsza wygląda tak:


A z kolei druga mniej więcej tak:


I kiedy, mając poprzednie w pamięci, dodamy do całości, że film ogólnie był niemiłosiernie wręcz nudny, dostaniemy w efekcie to, czego tak naprawdę się po tej produkcji spodziewałam: zły film. Z wybuchami.

A wybuchów było naprawdę sporo. Robotom z kosmosu udało się rozwalić nie tylko Chicago, ale również Hong Kong oraz kilka nieznanych z nazwy h'amerykańskich wiosek. Tylko dlatego, że mogły. Bo szczerze mówiąc innego powodu nie widziałam - Transformersy naparzały się czym popadnie, gdzie popadnie i kiedy popadnie, a ja już nawet nie usiłowałam nadążyć za fabułą, bo było to zwyczajnie niemożliwe. Zamiast tego skupiłam się na tzw. product placement, który wręcz wylewał się z ekranu. Serio, ten film powinien nazywać się Transformers: Age of Advertisement lub jakoś podobnie, bo ilość kryptoreklam, które się tam znalazły się po prostu w głowie nie mieści. Ale w sumie trudno się dziwić - za coś trzeba było te niemożliwe masy ładunków wybuchowych kupić, czyż nie?

I tak w kółko, tyle że akurat w dziele pana Baya robiono to na poważnie**.

O aktorstwie w tym filmie nie będę mówić, bo chyba nie ma sensu deliberować nad czymś, czego zwyczajnie nie ma, a poza tym tylko bym się bardziej zirytowała. Właściwie to już odeszła mi ochota na pastwienie się nad tym filmem. Prawdopodobnie i tak zaszkodził mi już dużo bardziej niż ja kiedykolwiek będę w stanie zaszkodzić jemu.

Niemniej jednak myślę, że obejrzenie od czasu do czasu takiego złego filmu z wybuchami jest potrzebne. Jest to w sumie w dziwny sposób odświeżające doświadczenie, dzięki któremu człowiek docenia produkcje dobre, a nawet te zwyczajnie przeciętne. To wręcz niewyobrażalne ile filmów nagle zyskało w moich oczach, bo w ogólnym rozrachunku było lepsze niż np. Watchmen. Strażnicy czy właśnie Transformers. Poszerzanie dołu skali też bywa przydatne.

A wiecie, drodzy Czytelnicy, dlaczego wyginęły dinozaury...? Nie, ja jednak pójdę sobie popłakać cicho w kąciku. Albo histerycznie pochichotać, co w sumie wyjdzie na jedno.

Dlatego prawdopodobnie jeszcze nie raz zaserwuję sobie radosny (?) seans złego filmu z wybuchami (w najbliższej perspektywie mam Teenage Mutant Ninja Turtles). Kto wie jak ciężkie będą to produkcje i jak nisko zdołają pociągnąć moją skalę ocen?

Do następnego razu ;)

__________________________________

* A szkoda, bo prawdopodobnie zdecydowanie lepiej bym na tym wyszła.
** Nie wiem czy za chociaż śladowe porównywanie Transformers i Truman Show nie zostanę skazana na wieczne potępienie i oglądanie w kółko Zmierzchu w jakimś popkulturowym piekle...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz