poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Tyle uwag w takiej małej notce

Hej ;)

Zgodnie z obietnicą blog wraca do życia po radosnym okresie świątecznym. Mam nadzieję, że spędziliście go miło. Bo ja bardzo. A że miałam też nieco wolnego czasu pomiędzy świętowaniem i spędzaniem czasu z rodziną, udało mi się być na bieżąco z wszystkimi moimi serialowymi uzależnieniami. Co oczywiście wiąże się z tym, że mam również kilka uwag.

Dlatego, aby nie przedłużać, przejdźmy do części właściwej. W punktach, a co! W sumie dawno nie było takiej formy notki. Let's go then!

1. Gdzie oni są?
Vikings. Siódmy odcinek trzeciego sezonu nieco mnie... hm... skołował. Trochę nie wiem co się dzieje. Zbyt dużo skoków z miejsca na miejsce. W ciągu 45 minut trwania epizodu zdążyliśmy odwiedzić obóz wikingów, Kattegat dwór Karola Prostaka w Paryżu, króla Ecberta, a nawet psychopatyczną księżniczkę Mercji. Całkiem sporo lokalizacji jak na tak mało czasu. Zwłaszcza, że też sporo się działo (o czym jednak nie będę mówić, bo nie ma na to miejsca i czasu*). Co jednak bardzo rzuciło mi się w oczy w trakcie seansu to to, jak mało teraz wikingów w Wikingach. Widza wlecze się teraz po różnorakich dworach, otrzymując kolejne dworskie intrygi i monarsze problemy, które spowodowali okropni najeźdźcy z północy, ale ich samych to jak na lekarstwo. Mam nadzieję, że to tylko bolączka tego jednego odcinka, bo inaczej twórcy będą musieli chyba zmienić nazwę swojego serialu. Trzeciej opcji chyba nie ma.

A tak szalony Floki szykuje się do zdobycia Paryża.

2. Cud się stał.
Supernatural. Wciąż nie mogę uwierzyć jak dobry odcinek ostatnio im się udał. W końcu akcja ruszyła do przodu, Crowley wygrał (ponownie) ze scenarzystami, którzy usiłowali z niego zrobić drugiego (trzeciego?**) płaczącego Winchestera i zapomniano o zabijającej serial formule monster of the week. Wpawdzie nie obyło się bez pogadanki i nieśmiertelnego hasła, że rodzina to coś więcej niż więzy krwi, ale w sumie nie było tak najgorzej. I nawet sprowadzenie z martwych Bobby'ego nie było tak straszne jak się tego obawiałam. A największą rewelacją odcinka było zasugerowanie tego, na co trzy czwarte fandomu czeka już od pierwszego epizodu. Mianowicie - możliwe, że naprawdę doczekamy się powrotu Lucyfera! Yay! Kto się nie cieszy ten fan Metatrona!

Crowley'owi podejrzanie pasuje ten drink z diabelskimi widełkami.

3. Taki lepszy Athos.
Poldark. Któż nie kocha oglądać brytyjskich seriali o bogatych Brytyjczykach z minionych epok i ich problemach? Wiadomo, że wszyscy. A gdy jeszcze dodamy do tego głównego bohatera, który ma traumę z przeszłości, żyje niemalże z owoców pracy rąk swoich i jest tak szlachetny, że gdzie stanie tam ziemia pokrywa się kwieciem to już w ogóle całość staje się fantastyczna. Ale - wbrew pozorom - serial bardzo mi się podoba i oglądam go z nieukrywaną przyjemnością. Tylko zastanawiam się czy wszystkie brytyjskie produkcje historyczne muszą mieć swojego Athosa. Bo jeśli tak to właśnie padamy ofiarą okrutnego przekłamania. Obawiam się, że jednak tacy Athosowie (Athosi?) to był raczej niewielki procent społeczeństwa. W przeciwnym wypadku nasz świat wyglądałby nieco inaczej... Bogowie internetów! Czyżbym oczekiwała właśnie od produkcji rozrywkowej obiektywizmu i odpowiedniości w pokazywaniu świata? Ech, chyba już zupełnie zdurniałam na starość...

Ci piękni Brytyjczycy w tych swoich strojach z epoki...

4. Klątwa bogów dawnych ludów
Olympus. Och, borze zielony, jakie to było złe. Rzadko się zdarza, że porzucam oglądanie jakiegoś serialu już po pierwszym odcinku. Z reguły kieruję się zasadą, że każdej produkcji należą się przynajmniej trzy odcinki, bo może w pierwszym nie udało się jej rozkręcić. Jednak ta konkretna nie zasługuje nawet na to. Obejrzałam epizod Olympus z ciekawości - w sumie dość lubię mitologie wszelakie i chciałam się dowiedzieć, czy to prawda to co mówią w internetach, że na mitologii greckiej ciąży klątwa. Okazuje się, że chyba tak. Jak dotąd nie było mi dane obejrzeć żadnej, która nie krzywdziłaby greckich bogów i herosów w sposób bezwzględny i okrutny. Olympus jest tutaj w ścisłej czołówce. Historia, którą usiłuje opowiedzieć, jest chaotyczna i tak dziurawa, że nawet na sieć rybacką się nie nada, bohaterowie są albo zupełnie nijacy albo totalnie irytujący (albo - w skrajnych przypadkach - nijacy oraz irytujący), a główny heros - oczywiście! - jest jakimś super-hiper wyjątkowym szujstwem Wybrańcem, który jest tak zajebisty, że aż dziwne, że nie świeci i nie egzorcyzmuje wiosek na odległość. Dynamika walk, których niestety było w odcinku sporo, jest nieszczęśliwie tragiczna, dialogi drętwe, a intrygi boleśnie przejrzyste. Ale wcale nie to wszystko jest najgorsze. O nie. Najbardziej przerażająca jest strona graficzna serialu. Nie wiem czy to brak pieniędzy czy może zwyczajna nieumiejętność, ale coś spowodowało, że efekty specjalne (powinnam wstawić je w cudzysłów) są tak ubogie i źle zrobione, że samo patrzenie na nie boli. A boli przez cały czas, bo jakiś zły duch podpowiedział twórcom, że serial powinien być nagrywany przede wszystkim na zielonym ekranie... Nie, proszę państwa. Tak się nie robi. Jak się nie jest w stanie zapewnić chociaż znośnej jakości efektów to się ich nie robi. Kropka.

I tak przez cały odcinek...

Już bez punktu dodam tylko, że ten tydzień zapowiada się tygodniem pełnym emocji, ponieważ w piątek czeka nas premiera Daredevila, a w niedzielę nowego sezonu Gry o Tron. Ja osobiście nie mogę się już doczekać obu tych pozycji. Coś tak czuję, że będzie się działo. A przynajmniej mam taką nadzieję.

Do następnego razu ;)

_________________________________________

* Ponieważ - jak każdy inny - ten odcinek wymaga osobnego wpisu.
** Czwartego - wszyscy zapominają o Adamie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz