sobota, 30 sierpnia 2014

Twórczość radosna i wpływ jej na dzieło

Hej :)

Czasami tak mam, że w głowie przełącza mi się taki mały prztyczek i nagle, ni z tego ni z owego, nachodzi mnie straszna potrzeba ponownego obejrzenia jakiegoś filmu. Jest to potrzeba tak silna, że gdzieś pod czaszką nieustannie piszczy mi mały głosik, że on chce już, już, już natychmiast siadać przed ekranem i dać się pochłonąć filmowemu obrazowi. Tym razem ten irracjonalny przymus wziął sobie na cel film X-Men: First Class.

Jak głosik kazał, tak zrobiłam - wieczorem, już w piżamce i opatulona w koc, zorganizowałam sobie seans. I nagle okazało się, że nie jestem w stanie "normalnie" obejrzeć upragnionego filmu. Dlaczego? Ano, przez to wszystko czym internet wypełnia się zaraz po premierze (a bywa, że nawet przed) każdego większego lub mniejszego kinowego hitu, a mianowicie przez tzw. twórczość fanowską. I nie, nie chodzi mi tu tym razem o przeróżnego rodzaju fanfiction, a raczej o dopisywanie do pewnych scen tekstu, który w oryginale nigdy nie miałby prawa się pojawić. Dzięki takiemu zjawisku zwyczajna scena w moim umyśle nagle zmieniła się w to:


Skłoniło mnie to do refleksji nad tym jak i jak duży wpływ na odbiór filmów i seriali* ma na nas internet i wszystkie cuda, które można w nich znaleźć. A wpływ jest to zaiste wielki. Pomijając kwestię wszelakich spoilerów, których unikanie stało się ostatnio niemal sportem, a już na pewno zajęciem trudnym i wymagającym od użytkowników internetu znacznego wysiłku, doszło do sytuacji, kiedy czasami nie jesteśmy w stanie spojrzeć na jakiś film/serial świeżym okiem, bo wciąż mamy w pamięci (bardziej lub mniej świadomie) to, co zobaczyliśmy w internecie.



Tutaj mamy cudowny przykład tego co szeroko pojęte internety są w stanie zrobić z Dwunastym. Strach komputer włączać

Najbardziej jednak obrywa się tym popularnym filmom, które swoją premierę miały już jakiś czas temu. Doskonałym przykładem jest tutaj Władca Pierścieni, który obrósł już w taką masę przeróbek, gifów, filmików, fanartów, że jest to nie do ogarnięcia przez jedną osobę. Internet miał bardzo dużo czasu i wykorzystał to w najbardziej typowy dla siebie sposób.
Będąc raz na kinowym pokazie Władcy, oglądałam sobie spokojnie** film, ciesząc się wszystkimi atrakcjami, które dostarcza kinowy pokaz, a którego seans w zaciszu domowym nie jest niestety w stanie zapewnić, aż nagle nadeszła znana wszystkim scena, w której z ust Boromira padają słowa One does not simply walk into Mordor. Cała sala ryknęła śmiechem, pomimo, że Peter Jackson na pewno nie planował tej sceny jako komediowej. I proszę, czy nie jest to przykład na to jak na odbiór poważnej z założenia sytuacji wpływa to, co internetowa społeczność jest w stanie z nią zrobić?


Inną kwestią jest to, w jaki sposób fandomy są w stanie przedstawić całokształt ulubionego filmu/serialu, budując złudne wrażenie, że cała historia opowiada o czymś zupełnie innym niż w istocie. W taki oto sposób Hannibal staje się opowieścią o trudnym związku złodzieja psów z kanibalem, Sherlock to ciepła historia o homoseksualnym małżeństwie rozwiązującym od czasu do czasu jakąś zagadkę kryminalną, a Supernatural to skomplikowany opis ciężkiej relacji mężczyzny o trudnym charakterze ze swoim nieogarniętym i odklejonym od rzeczywistości aniołem stróżem. Wychodzi na to, że właściwie każdy współczesny serial opowiada o bardziej lub mniej skomplikowanym związku homoseksualnym.


Oczywiście, ktoś mógłby powiedzieć, że można tego łatwo uniknąć, po prostu unikając pewnych stron (na ciebie patrzę, Tumblr!) lub w ogóle ograniczając maksymalnie internet***. Jest to pewne wyjście z sytuacji. Jednak, jeśli chce się być aktywnym uczestnikiem współczesnej popkultury, przebywanie w takich miejscach jest właściwie nieuniknione.

Niestety nie jestem w stanie wymyślić jakiegokolwiek dobrego rozwiązania tej sytuacji. Nie jestem nawet do końca pewna, czy ta sytuacja potrzebuje jakiegoś rozwiązania, bo przecież oglądanie filmu/serialu to tylko połowa frajdy. Myślę, że bylibyśmy bardzo ubodzy, gdyby nagle zabrakło całej fanowskiej otoczki i twórczości, która w jakiś pokrętny sposób wzbogaca dzieło wyjściowe. Należałoby jedynie wynaleźć metodę, pozwalającą unikać wszelkich "obcych wtrętów" w odbiór do momentu osobistego zapoznania się z filmem/serialem. Uniknęlibyśmy wtedy mnóstwa rozczarowań, ale także i niebotycznych zaskoczeń, kiedy wreszcie dowiadujemy się o czym tak naprawdę jest film/serial, którego fandom tak radośnie zalewa internet swoimi fanartami.

Charles nie jest do końca zachwycony tym, co fani zrobili z X-Menami

Do następnego razu :)
______________

* Książek też, ale całe szczęście w o wiele mniejszym stopniu.
** No dobrze, kłamię. Jako fan twórczości Tolkiena i Jacksona nie mogłabym spokojnie oglądać tego filmu. Uznajmy jednak, że było to uproszczenie na potrzeby notki
*** Ale to ekstremum, które przemilczę

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz