poniedziałek, 23 marca 2015

Budząc nadzieję na obudzenie zmarłych

Hej ;)

Dziś naszła mnie pewna filozoficzna zagwozdka: jeśli jest nadzieja, ale tak właściwie jej nie ma to co nam pozostaje? Wywołał ją pewien artykuł, który znalazłam na stronie Esquire.

Opisano w nim przebieg głosowania w ankiecie na temat tego, który z anulowanych seriali powinien - wg fanów - wrócić na antenę. Co ciekawe, okazało się, że takim most wanted serialem w internetach jest Pushing Daisies, które w finałowej rundzie pokonało nawet takiego giganta jakim jest Firefly. Autorzy artykułu od razu zaczęli dyskretnie sugerować, że wyniki tej ankiety mogą magicznie sprawić, że cudowna produkcja Bryana Fullera w jakiś sposób dostanie wymarzone przez wszystkich fanów zamknięcie, budząc w niewinnych umysłach ludzi mniej sceptycznych ode mnie, złudną nadzieję.

Oj tam od razu "depressing"...

Dlaczego złudną? No bo spójrzmy prawdzie w oczy - sam fakt ankiety raczej nie sprawi, że nagle znajdą się pieniądze na nakręcenie chociażby dodatkowego zamykającego odcinka. No i nie ukrywajmy - Lee Pace też raczej już nie będzie mieć czasu na granie Neda*. Poza tym już jakiś czas temu sam stwierdził, że nie chciałby być kojarzony przede wszystkim z fullerowskim cukiernikiem. Wprawdzie to ostatnie już mu raczej nie grozi, ponieważ teraz internety znają go przede wszystkim jako Party Kinga Thranduila, jednak czynnik pierwszy może być całkiem istotny. Oprócz tego - skoro już zaczepiliśmy o Lee - obawiam się, że gdyby znowu miał się wcielić w postać Neda, mogłoby się to skończyć wizualnie trochę podobnie do tego, co się stało z Legolasem w ostatnim Hobbicie. Wiecie, czas raczej płynie do przodu, nawet aktorzy nie młodnieją i to, że im się nieco fizjonomia zmienia jest właściwie nieuniknione. Też mi się to nie podoba, ale takie są fakty.

Gdzieś przeczytałam, że wpis o "Pushing Daisies" bez tego gifa się nie liczy.

A wiecie jaka jest moja największa wątpliwość, jaka trapi mnie w związku z dogrywaniem serialom zakończeń po jakimś czasie i niejako pod presją? Zawsze się boję, że taka "dokrętka" może okazać się okropnym niewypałem i zostawić gorzki posmak na wspomnieniu ukochanej produkcji. Wręcz nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak bardzo bolałoby mnie moje subiektywne serce, gdyby (brońcie, bogowie internetów!) moim całkowitym pożegnaniem z Pushing Daisies miał być jakiś słaby film, który by mnie jedynie zirytował. Musiałabym wtedy uruchomić obronny mechanizm wymazywania produkcji ze świadomości, a nigdy nie jest to przyjemny proces.

I chciałoby się mieć dodatkowy czas z Nedem i się boi się...

Ale żeby nie było wątpliwości - gdyby jednak okazało się, że jakimś cudem dostalibyśmy dodatkowy odcinek kończący lub film telewizyjny, nie byłoby szczęśliwszej osoby ode mnie. Niemniej jednak wolę nie budzić w sobie podobnych nadziei, bo jeśli okazałyby się płonne zrobiłoby mi się smutno. A tak - pozostając sceptyczna - to tylko ucieszę się jeśli będę się mylić.

Do następnego razu ;)

____________________________________

* Wiem, moje subiektywne serce też płacze...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz