Hej ;)
Kiedy ogląda się filmy akcji lub jakąkolwiek produkcję, w której używa się broni palnej, nie trudno zauważyć pewnego wzorca. Niemal każda postać niebędąca głównym bohaterem jest beznadziejnym strzelcem. I nie byłoby to zbytnim problemem, gdyby chodziło tylko o pojedynki "sam na sam". Niestety najczęściej jest tak, że nawet cały oddział nie jest w stanie poradzić sobie z pojedynczą osobą.
Czasami doprowadza to do absurdalnych sytuacji, gdy bohater niemal bez szwanku na zdrowiu ucieka spod krzyżowego ognia wrogów. Wprawdzie można wyjść dosyć obronną ręką z takiego nieprawdopodobnego obrotu sprawy, ale tylko wtedy, gdy kręci się produkcję komediową i od razu zaznaczy się, że przeciwnicy są "najgorszymi strzelcami w kosmosie", co zrobili twórcy The Hitchhiker's Guide to the Galaxy. Ale nie wszystkim to też pasuje.
Nie, to nie jest dyskoteka. To scena walki.
Oczywiście rozumiem, że nie można od razu na samym początku zabijać bohatera*, poza tym trzeba w jakiś sposób pokazać jego wyjątkowość lub niesamowite szczęście. Ale nie można robić z postaci nieśmiertelnego superherosa, bo przecież jest tak wspaniały, że na pewno sobie poradzi. Niestety, oglądając ostatnio miniserial stacji History Bonnie & Clyde, miałam miejscami wrażenie, że od bohaterów kule się zwyczajnie odbijają, nie czyniąc im żadnej krzywdy**.
Od razu zaznaczę, że nie chcę tutaj w żadnym wypadku dyskredytować filmów akcji, ponieważ ich awanturniczość i magia ryzyka i narażania życia zawsze była w stanie mnie urzec. Czasami tylko czuję lekki sprzeciw, gdy wszystkie pociski jakby celowo unikają tego, w którego miały w założeniu trafić. Chyba, że kieruje nimi Magneto.
Do następnego razu ;)
________________
* Chyba, że kręci się Grę o Tron. Wtedy można, a jest to nawet oczekiwane.
** Co sprowokowało tę notkę. Dziwnymi ścieżkami chadza inspiracja ;)


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz