wtorek, 27 stycznia 2015

Blog umarł... a jednak żyje!

Hej ;)

Tak, dobrze się Wam wydaje, drodzy Czytelnicy, blog żyje. Nie musicie przecierać oczu.

Pewnie zastanawiacie się dlaczego wszelkie oznaki życia zniknęły, jakby stało się im coś strasznego. Może posłużę się obrazkiem pomocniczym:

To tak w skrócie (obrazek stąd)

A tak już poważniejąc nieco, wpisy nie pojawiały się z tego prozaicznego powodu, że zwyczajnie nie miałam kiedy ich pisać. Tak, nie wiem kiedy, ale dopadło mnie życie poza internetami, co w sumie wcale mi się nie podobało. Dlatego wracam do mojego cieplutkiego kącika internetów, specjalnie po to by dzielić się z Wami tym, co wpadło mi w moje subiektywne ręce.

A teraz, żeby już nie przedłużać, proponuję krótką przebieżkę po popkulturowych nowinkach, które pojawiły się, gdy nie było wpisów. A także dorzucę garsteczkę całkiem subiektywnych uwag od siebie (niekoniecznie związanych z najnowszymi wydarzeniami).

1. Tak ładnie grali
Mozart in the Jungle. Nigdy nie spodziewałabym się, że zapałam tak gorącą miłością do serialu, który reklamował się hasłem Sex, drugs and classical music. Co więcej, serial obietnicy dotrzymał, ale nie w taki sposób w jaki wszyscy się spodziewali. Tyle niespodziewajek. W każdym razie, twórcom udało się coś, czego brakuje obecnie wielu produkcjom - opowiedzieli niezwyczajną i dzięki temu interesującą historię, w której brały udział postaci, które naprawdę dało się lubić. Wszystkie*, co jest warte podkreślenia.
Wiecie czego jeszcze bym się nie spodziewała? Że tak dobry serial może być produkcji Amazona. Najwidoczniej wkraczamy w nową erę, kiedy to nawet sklep internetowy może stworzyć serial... Ale w sumie czemu nie?

Rosyjska ruletka na epoki muzyczne? Jak najbardziej!

2. Tak ładnie śpiewali
Galavant. Jest to chyba najgłupszy serial jaki było mi dane zobaczyć od bardzo dawna. Co jednak wcale nie znaczy, że nie jestem nim zachwycona. Produkcja od samego początku nie traktuje się poważnie i bardzo dobrze, bo komedia-musical o (pseudo)średniowiecznym rycerzu, który wyrusza na ratunek swojej ukochanej (A fairytale cliche! jak stwierdza już na samym początku jedna z postaci) musi być głupawe. Ale za to jak cudowne! Chyba największym zaskoczeniem dla mnie był Timothy Omundson, którego znałam wcześniej tylko z Supernatural**. Jego rola króla Ryszarda jest moją ulubioną z całej produkcji i pokazuje jak wielki potencjał ma ten aktor. Serio, kto nie kocha króla ten trąba!
Za to najmocniejszą stroną serialu zdecydowanie są piosenki, które są tak absurdalnie wpadające w ucho, że potem nuci się je cały następny dzień. I następny. I jeszcze jeden...

Śpiewam tę piosenkę właściwie do teraz.

(2,5. Gotham cały czas jest cudowne. Więcej Gotham!)

3. Trochę historii
The Knick.Wszystkiemu winne Złote Globy, przez które właściwie trafiłam na ten serial i... przepadłam. Ta produkcja mnie fascynuje. Nie wiem dokładnie dlaczego - może to Clive Owen i jego kreacja genialnego, ale w sumie niepozbawionego wad i problemów chirurga? Może to wszystkie inne postaci, które - każda z osobna - niosą ze sobą dobrze napisane historie? A może to ta atmosfera początku XX wieku? Nie wiem. W każdym razie z odcinka na odcinek coraz bardziej wsiąkałam i teraz muszę czekać do nieokreślonej daty na premierę drugiego sezonu. Źle mi z tym.

A może cały czas brakuje mi dobrego historycznego serialu?***

4. Marvel znowu atakuje
A.K.A. Jessica Jones. Na samym początku zaznaczyć trzeba, że serial ten jeszcze nie powstał, ale już wywołuje zamieszanie. Nie zamierzałam go oglądać. Trwałam w mocnym postanowieniu nie pchania się ślepo i wiernie w każdą marvelowską produkcję, chociaż z doświadczenia wiem, że jest to niezwykle trudne. Niestety w tym przypadku przegrałam jeszcze zanim serial trafił na ekrany, bo okazuje się, że głównego przeciwnika głównej bohaterki będzie grał David Tennant. Niestety ten fakt niejako zmusza mnie do poświęcenia temu serialowi mojej uwagi na przynajmniej trzy odcinki.

Wychodzi na to, że Tennant w końcu doczekał się swojego psychopaty.

5. Zapowiedzi, zapowiedzi...
Fantastic Four. Całkiem niedawno pojawił się pierwszy oficjalny trailer tego filmu. Przyznam się, że jestem nieco zaniepokojona. Najwyraźniej twórcy, nauczeni pierwszymi dwoma filmami o czwórce niesamowitych bohaterów (aczkolwiek ten będzie rebootem serii), uznali, że poprzednim zabrakło chyba powagi. A przynajmniej mi się tak wydaje, bo patrząc na trailer, od razu nasunęły mi się nieprzyjemne skojarzenia z prawdziwymi filmami pana Nolana. Jeśli moje obawy się sprawdzą będzie to oznaczało, że nad serią ewidentnie ciąży jakaś klątwa, bo będzie to już trzeci film, który nie wyjdzie. Chociaż po cichu mam nadzieję, że jednak się mylę. Miło jest się mylić w takich kwestiach.

Błagam, niech to nie będzie prawdziwy, poważny film fantastyczny...

Tyle się działo, a nawet nieco więcej, ale chyba już nie ma sensu dłużej Was zamęczać natłokiem informacji, drodzy Czytelnicy. Blog wraca do swojego normalnego funkcjonowania, więc pewnie jeszcze niejedno się na nim pojawi. Zwłaszcza, że sesja się zbliża wielkimi krokami...

Do następnego razu ;)

_________________________________________________

* No, prawie wszystkie. Ana Maria była koszmarna i do teraz zastanawiam się co widział w niej Rodrigo.
** Grał Kaina i jakoś niezbyt poruszył tam moje skamieniałe serce.
*** To może być to. Wolf Hall z byle powodu mnie nie zainteresowało.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz