Hej ;)
Trafiłam dziś w internetach na spis najlepszych seriali mijającego właśnie roku 2014. Wiem, że podobne listy wiszą już na różnych portalach od praktycznie miesiąca, jednak jakoś nigdy wcześniej nie przyszło mi do głowy do nich zaglądać. W każdym razie, zajrzałam tam i zetknęłam się z kilkoma pozycjami, z którymi nijak nie mogłam się zgodzić. Jednak nie bójcie się, drodzy Czytelnicy, nie zamierzam dziś tworzyć własnej listy TOP 2014. Nie widzę w tym większego sensu.
W tym wpisie chcę podzielić się za to serialami, które znaczna część internetowej populacji uznaje za niesamowite, albo przynajmniej dobre (niektóre z nich dorobiły się nawet własnego fandomu), a ja niestety nie jestem w stanie zrozumieć ich fenomenu. Takich produkcji jest kilka i wiem, że przyznawanie się do niechęci do niektórych może przysporzyć mi kilku hejterów... Ale co mi tam. Słowo "subiektywnie" nie zostało umieszczone w nazwie bloga bez przyczyny.
A zatem, oto znane i lubiane produkcje, które znam, ale niestety raczej nie lubię:
Demony da Vinci
Wydaje mi się, że już kiedyś wspominałam o tym jak mocno rozczarowałam i zawiodłam się na tym serialu. Wiązałam z nim naprawdę duże nadzieje, mając ochotę zobaczyć dobry serial chociaż trochę historyczny, który nie opowiadałby do brytyjskich szpiegach w okupowanej Warszawie*. Niestety dostałam przerysowanego potworka, w którym nie było ani jednej postaci, którą bym mogła polubić, sam da Vinci okazał się jakąś dziwną hybrydą człowieka i jaszczurki**, a sam serial tak niesamowicie nieprawdopodobny przy jednoczesnym przesadnym realizmie, że czasami było aż smutno mi na to patrzeć. Wróżyłam Demonom da Vinci bardzo szybkie zdjęcie z ramówki, ale - ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu - serial najpierw zebrał świetne recenzje, a następnie otrzymał zamówienie na dwa kolejne sezony. Świat popkultury nigdy nie przestanie mnie zadziwiać. Ode mnie ten serial na pewno nie dostałby takiej szansy.
Chyba żaden serial mnie tak nie irytował od samego początku.
Merlin
Jak byłam młodsza, przechodziłam w swoim życiu etap fascynacji legendami arturiańskimi. Potem oczywiście z niej wyrosłam, jednak jakiś sentyment w sercu pozostał, a dodatkowo mniej więcej od tego momentu zaczęłam świadomie interesować się "magiczną" stroną Anglii, więc nie mogę powiedzieć, że nie miało to na mnie żadnego wpływu. A jakiś czas temu trafiłam w telewizji na kilka odcinków Przygód Merlina i... popadłam w stupor. "Chwila - powiedziałam - dlaczego Merlin jest rówieśnikiem Artura? Co więcej - dlaczego Artur jest na razie jedynie księciem? I co na dworze robi Morgana? I dlaczego, na bora wszechlistnego, Ginewra jest służącą?!" Gdy już pierwszy szok i wzburzenie minęło, postanowiłam machnąć na cały serial ręką, bo przecież to w końcu kolejna h'amerykańska wariacja na temat, o którym w sumie pewnie niewiele wiedzą. Tyle, że - jak się dosyć szybko przekonałam - wcale nie. Albowiem okazało się, że Merlin jest produkcji BBC. Tego moje wrażliwe serce znieść już nie mogło i postanowiłam, że dla własnego zdrowia nie będę się już zbliżać do tej produkcji. Niestety jest to nieco trudne, ponieważ serial zdobył sobie nawet dosyć sporą grupę fanów (wliczając w to nawet moją Mamę, co dziwi mnie właściwie do teraz), więc na jego kawałki trafiam praktycznie cały czas. Ciężkie jest życie w internetach...
Tak, a wolałabym nie...
Penny Dreadful
Jako rasowy anglofil, a w dodatku osoba, która lubi niesamowite opowieści, nie mogłam przejść obok tego serialu obojętnie. Hej, opowiadał przecież o potworach w XIX-wiecznej Anglii! Kto by się na moim miejscu nie skusił? Niestety szybko przyszło mi pożałować tej decyzji, ponieważ produkcja okazała się... okropna. Takiego serialu, przeładowanego wręcz brzydotą, paskudnością, niemal turpizmem i sceneriami z horroru zwyczajnie nie jestem w stanie oglądać. I nie dlatego, że jest jakoś wybitnie straszny. To jest jego główny problem - jest tak odpychająco okropny a przy tym niesamowicie rozwleczony i nieciekawy, że wychodzi z niego niesmaczny czasami koszmarek. Nie takiego klimatu spodziewałam się po produkcji rozgrywającej w Anglii XIX wieku. I możecie sobie mówić, że jestem zbyt delikatna, co mi tam.
Ale obowiązkowy zapadany kadr jest. W końcu to Anglia.
Newsroom
Przyczyną, dla której tak bardzo irytuje mnie ten serial, może być fakt, że miał być on odskocznią po bardzo bolesnej stracie, jaką było zakończenie The Hour. Po tym jak BBC skrzywdziło mnie, anulując jedną z najlepszych produkcji jakie było mi dane zobaczyć, pobiegłam w h'amerykańskie objęcia szukać czegoś, co mogłoby powstałą w ten sposób pustkę zapełnić. Niestety sparzyłam się okrutnie, ponieważ okazało się, że trafiłam do świata, gdzie główni bohaterowie są albo irytujący, albo nijacy, albo tak smutno nieiteresujący, że nie mogliby mnie chyba mniej obchodzić. Poza tym główna linia fabularna też nie była jakoś wybitnie porywająca. Dlatego bardzo szybko zrezygnowałam z oglądania tego serialu, bo właściwie jaki jest sens w oglądaniu czegoś, co głównie człowieka irytuje? A zastępstwa dla The Hour wciąż nie znalazłam...
Jak można polubić bohatera, który nawet jak się denerwuje to wygląda na śmiertelnie znudzonego?
True Detective
A wszystko zaczęło się od Fargo, do którego podchodziłam bardzo ostrożnie, ale jak już zapoznałam się bliżej, przepadłam z kretesem. Potem nagle pojawił się True Detective, ze swoimi świetnymi recenzjami, gwiazdorską obsadą i szumnym porównywaniem do Fargo. "No dobrze - pomyślałam - skoro spodobało mi się jedno, powinno podejść i drugie." Nie mogłam pomylić się bardziej. True Detective... nie, nawet mnie nie zirtyował. On mnie po prostu zmęczył. I to zmęczył okrutnie, ponieważ jego ciężka, duszna wręcz atmosfera, bolesna rozwlekłość akcji i dziwna nadmierna liryzacja języka stały się głównymi przyczynami, przez które zrezygnowałam z oglądania tego serialu. Ta cała małomiasteczkowość, w której nurzała się ta produkcja była nie do zniesienia. W książkach Stephena Kinga to działało, w True Detective niestety już nie. Nie będę owijać w bawełnę - ten serial był po prostu nudny. No i chyba jeszcze nigdy nie widziałam produkcji kręconej tylko po to by zdobywać nagrody, w której ten zamiar byłby tak widoczny. Serio, jedynym bardziej oczywistym tego znakiem byłoby, gdyby aktorzy nosili koszulki z różowym napisem Chcemy wygrać Emmy. Tak się nie robi, panowie.
Też tak uważam.
Uff... Wylałam wszystkie swoje żale. Ulżyło mi nieco. Teraz mogę dalej przegrzebywać internety w poszukiwaniu kolejnych produkcji, które podbiją moje subiektywne serce. Tym wypisanym powyżej się nie udało. Nie musicie zgadzać się z moimi osądami, macie święte prawo mieć własne. A jeśli będziecie w stanie przekonać mnie, że nie mam racji w mojej niechęci do tych seriali, śmiało, przekonujcie mnie. Na naukę w sumie nigdy nie jest za późno i należy też pamiętać, że tylko martwi nie zmieniają zdania. A ja martwa jeszcze zdecydowanie nie jestem.
Do następnego razu ;)
_____________________________________
* Tak, dobrze Wam się wydaje, mam na myśli Spies of Warsaw, którzy byli tak bardzo źli, że nie ratowała ich nawet obecność Davida Tenannta.
** Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że pogruchotane kości dłoni zrastają mu się w przeciągu kilku dni, a po ponad tygodniu odzyskuje pełną sprawność? Spokrewnieniem z Wolverinem?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz