niedziela, 2 listopada 2014

Nawet serialowa rzeczywistość nie urwała się z kosmosu

Hej ;)

Zważywszy na fakt, że jest zimno, późno, a w dodatku jest niedziela notka będzie króciutka i banalna w swej prostocie. Wiem, że ani Wy nie macie siły tego czytać jak i ja nie mam dziś za bardzo siły, żeby napisać coś konstruktywnego. Let's go then!

Wiecie, drodzy Czytelnicy, co jest fajnego w serialach? Oprócz tak oczywistych rzeczy jak bohaterowie, akcja, wątki i inne podobne cuda? W serialach fajne jest też to, że nie są zawieszone w próżni i są świadome otaczającej ich popkultury. I wcale nie boją się tego zauważać. Dużo przyjemności i radości sprawia mi wyszukiwanie bardziej lub mniej subtelnych serialowych nawiązań popkulturowych.

Ta scena to skarb.

Największym skarbcem nawiązań popkulturowych w świecie seriali jest oczywiście niezastąpione pod niemal każdym względem Supernatural. W internetach krążą nawet kompilacje wszystkich momentów, kiedy któryś z bohaterów wspomina o jakimś dziele popkultury. Twórcy serialu bawią się nawiązaniami w każdy możliwy sposób, robiąc z braci Winchesterów i otaczających ich osób ludzi z popkulturą bardzo obytych. Co więcej, czasami idzie to o krok dalej, gdy cały serial staje się jednym wielkim nawiązaniem, jak miało to miejsce w odcinku Changing Cannals, gdy okrutnie została wyśmiana h'amerykańska kultura telewizji.

Słówko o tzw. klasyku...

... i nieco nowszej zdobyczy popkultury.

Inną zabawę mogą podejmować twórcy, gdy mają do dyspozycji nieco więcej niż słowa. Przykładowo... aktora. Świetnym przykładem może być tu Dexter, w którym motywem przewodnim jednego odcinka stał się chłopak podpisujący wszystkie swoje zbrodnie stwierdzeniem It's Bobby. Prawdopodobnie nie miałoby to aż takiego znaczenia, gdyby nie fakt, że w tym samym odcinku dość intensywnie poczynał sobie Clint McKay, grany przez Jima Beavera. "Jak się ma jedno do drugiego?" ktoś mógłby zapytać. Ano ma się tak, że wspomniany Jim Beaver pojawia się w innym dość popularnym serialu, a mianowicie Supernatural. A kogo tam gra? Bingo! Bobby'ego Singera. Jeśli nie był to przykład na jedno wielkie mryg, mryg do widza to ja nie wiem co innego mogłoby nim być.

A twórcy tylko siedzą z tyłu i chichoczą cichutko.

Właściwie, jak się tak głębiej zastanowić, to o nawiązaniach serialowych można by napisać obszerną pracę naukowo i jeszcze z pewnością zostałoby drugie tyle materiału na nawiązania filmowe. Twórcy nie boją się mrugać do widza. Czasami robią to tak intensywnie, że zakrawa to o jakiś nerwowy tik. Ale to dobrze, bo podjęcie gry i wyszukiwanie wszystkich takich ukrytych odwołań może dać wiele frajdy. Ja się podjęłam i cieszy mnie każde znalezisko. Dlatego gram, choć nigdy nie wiem, w którym momencie gra właściwie się zaczyna a w której nagle kończy. Co wcale nie czyni ją mniej interesującą.

Do następnego razu ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz