środa, 12 listopada 2014

Rawr!, czyli o tym kto stoi za Drogonem

Hej ;)

Jak pisałam licencjat, jednym z "zadań bojowych" jakie przede mną postawiono, było zapoznanie się z niemieckim kinem ekspresjonistycznym. Uczyniłam to z ochotą, ponieważ była to najprzyjemniejsza część zmagań z pracą licencjacką. Co więcej, zachorowałam przez to na fascynację międzywojennymi filmami niemieckimi, które wcale nie muszą być ani kolorowe ani nawet dźwiękowe by być dziełami niesamowitymi. Nie zamierzam jednakże dziś pisać peanów na ich temat. To zostawię sobie na inny dzień. Dziś, moi drodzy Czytelnicy, chcę opowiedzieć Wam o smokach w filmografii. Jak ma się to do wstępu o międzywojennym kinie niemieckim? Zaraz zobaczycie sami.

Teraz, gdy w jakiejś dyskusji o filmach/serialach pada hasło smoki zazwyczaj myśli się o stworzeniach podobnych do tych, które zamieszkały w świecie Gry o Tron albo Jak Wytresować Smoka. Zapomina się jednak coraz częściej, że wielkie gady pojawiały się już wcześniej i również radziły sobie dosyć niesamowicie. Dlatego zapraszam teraz do króciutkiego spaceru przez historię filmowych smoków.

Drogon jest doskonałym dzieckiem swej rasy, lecz nie można zapominać o jego przodkach.

Jest rok 1924. W Niemczech kwitnie kino ekspresjonistyczne, od dwóch lat triumfy święci Nosferatu: Symfonia Grozy Friedricha W. Murnaua i generalnie horror oraz film "dziwny" ma się świetnie. W tym także roku w niemieckich kinach pojawia się długi, czterogodzinny film Fritza Langa Nibelungi. Jest to historia oparta o niemiecki epos średniowieczny, opowiadająca o walce, miłości, władzy i zdradzie. I - co najważniejsze - pojawia się tam smok. Moi drodzy, nie ma chyba w całym dorobku niemieckich ekspresjonistów nic bardziej niesamowitego, fascynującego i cudownego niż ten gad. Twórcy zrobili chyba wszystko co w ich mocy i wykorzystali wszystkie dostępne im środki, żeby swojego smoka ożywić. Dzięki temu dostajemy stwora, który chodzi, pije, walczy z Zygfrydem*, a nawet zieje ogniem! W 1924 roku, co jest warte podkreślenia. Wprawdzie smok wygląda jak bardzo wyrośnięty waran z Komodo, nie zmienia to jednak faktu, że jest cudowny.

Poznajcie dziadka Drogona.

Przenieśmy się teraz nieco do przodu, do roku 1958. Opuśćmy także Niemcy i przeskoczmy za Wielką Kałużę do h'Ameryki. To właśnie tutaj Nathan H. Juran kręci film o morskim podróżniku i poszukiwaczu przygód Siódma Podróż Sindbada. Produkcja, jak się łatwo domyślić, opowiada o niesamowitych perypetiach dzielnego bohatera, o jego zmaganiach ze złem i ratowaniu pięknych kobiet z opresji. Jedną z przeszkód, którą zastaje na swojej drodze jest uwięziony przez Sokuraha smok. Stworzenie jest to groźne, majestatyczne i wygląda trochę jak daleki kuzyn pierwszego Godzilli. Nie jest to mój ulubiony typ smoka i niestety gdzieś w międzyczasie zgubił cały urok jaki miał jego poprzednik w Nibelungach, nie zmienia to jednak faktu, że scena jego walki z cyklopem robi wrażenie.

Smok triumfujący.

Znowu skaczemy w przyszłość ponad 20 lat. Teraz znajdujemy się w 1984 roku. Jest to czas, gdy na ekrany kin trafiła Niekończąca się Opowieść Wolfganga Petersena. Nie muszę chyba nikomu przedstawiać tego filmu. Jedną z postaci, która się w nim pojawia jest Falkor - smok, który bardziej przypomina latającego jamnika. Stworzenie to łączy w sobie najlepsze cechy psowatych i gadów, stając się najlepszym przyjacielem i pomocnikiem w walce z siłami zła. Prawdopodobnie wzorowany był na smokach chińskich, niestety efekt wyszedł... kiepski. Z pewnością Falkor jest niezwykle pomocny i sympatyczny, jednak bardzo niepasujący do mojej subiektywnej wizji smoka. Dlatego prawdopodobnie zawsze bardziej mnie irytował niż wzbudzał sympatię.

Chłopiec i jego pies... chciałam powiedzieć: smok.

Teraz przenosimy się do przodu ledwie o 12 lat i lądujemy w roku 1996, jednak cały czas pozostajemy w h'Ameryce. Ci, którzy już się urodzili, biorą mamę lub tatę za rękę i maszerują z nimi radośnie do kina, a ci, którzy jeszcze czekają na powitanie na tym świecie udają się tam duchowo, albowiem czeka nas seans filmu Roba Cohena Ostatni Smok. Już po samej nazwie można się domyślić, że będą tam smoki. Wprawdzie wytrzebione niemal do nogi, jednak są. Ich masową zagładę spowodował okrutny książę(król) Einon, żyjący tylko i wyłącznie dlatego, że jeden ze smoków podzielił się z nim własnym sercem... Od razu zaznaczę, że jest to mój ulubiony, tuż obok Nibelungów film o smokach, więc mogłabym napisać o nim bardzo dużo, jednak chyba na tym zakończę. Tym razem smok wygląda tak, jak wyglądać powinien, zachowuje się też odpowiednio i ma cudowny charakter. No i, o czym nie można zapominać, mówi głosem Seana Connery'ego. Szczerze mówiąc, Draco zauroczył mnie już od pierwszego seansu i zauroczenie to trwa aż do dziś.

Z Draco można nawet poprowadzić inteligentną rozmowę!

Od tego momentu pojawia się jeszcze kilka większych "smoczych ról", między innymi w Eragonie (2006) czy we Władcach Ognia (2002), jednak o żadnej z nich raczej się nie pamięta. Zwłaszcza Władcy Ognia byli tworem dość rozczarowującym, chociaż nie można odmówić im rozmachu i szczypty katastrofizmu. Niemniej jednak następnym, wartym wspomnienia filmowym smokiem jest dopiero Smaug z Hobbita z 2013 roku. Jest to godny następca Draco, robiący naprawdę niesamowite wrażenie. Z resztą nie ma chyba sensu się rozpisywać, bo Smaug robi sporą karierę w szerokich kręgach popkulturowych. Z resztą trudno się dziwić, ponieważ jest to kawał dobrego smoka, poza tym kryje się za nim Benedict Cumberbatch, co w ogóle w pewnych kręgach dodaje +100 do zajebistości.

Ogień, śmierć, złoto i niesamowity głos. W skrócie: Smaug.

Tak wygląda historia filmowych smoków. Jest bardzo ogólna i skrótowa, jednak wydaje mi się, że pokazuje ogólny zarys tego jak smok z Nibelungów przetransformował się w Smauga czy Drogona. Trwało to tylko dziewięćdziesiąt lat a i tak ta zmiana robi wrażenie. Co nie zmienia faktu, że starsze wersje też nie były tak do końca złe.

Do następnego razu ;)

_______________________________

* Który go w czasie tej walki zabija, czego nie jestem mu w stanie wybaczyć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz