niedziela, 26 października 2014

O filmach z nieznanym zakończeniem

Hej ;)

W moim trwającym już chwilkę życiu dane mi było obejrzeć już kilkaset filmów. Mogłabym pewnie obejrzeć nawet więcej i z pewnością nic by mi się nie stało gdybym obejrzała mniej. Widziałam już produkcje niesamowicie dobre i niesamowicie złe, a także sporo tych przeciętnych, które ulatują z głowy tuż po zakończeniu seansu. I - jakby się głębiej zastanowić - poświęciłam filmom całkiem spory kawałek mojego czasu, jednak wciąż nie uważam się za żadnego eksperta w tej dziedzinie. Do czego jednak zmierza ten przydługawy wstęp? Do tego, że pomimo iż jestem właściwie widzem wytrwałym, jest kilka produkcji, z którymi przegrałam.

Jak można przegrać z filmem? Wiele osób pewnie powiedziałoby, że film wygrywa, gdy się go nie zrozumie. Otóż nie, ponieważ (przynajmniej w moim odczuciu) niektóre produkcje są kręcone właśnie po to by być nierozumianymi. Przegrana z filmem następuje wtedy, gdy nie jesteśmy w stanie go obejrzeć do końca. Za to największą porażką jest ten moment, gdy opuszczamy salę kinową przed końcem seansu. I, chociaż takie sytuacje zdarzają się wyjątkowo rzadko*, świadczą one o naszej osobistej porażce w starciu z filmem.

Czasami nie pozostaje zwyczajnie nic innego niż wyjść.

Powiem szczerze, że mnie osobiście tylko raz zdarzyło się wyjść z kina nie zobaczywszy filmu do końca. Było to jeszcze w zamierzchłych czasach przełomu gimnazjum i liceum, kiedy to moja fascynacja kinem i światem filmowym dopiero nabierała konkretnego kształtu. Poszłyśmy z koleżanką na dzieło Davida Lyncha Inland Empire i... Hm... Był to najdziwniejszy i najbardziej niezrozumiały film, jakiego urywek dane mi było obejrzeć. Po wyjściu z kina po mniej więcej pół godzinie seansu, spędziłyśmy z koleżanką jeszcze co najmniej półtorej godziny, szlajając się po pogrążonych w nocy ulicach naszego miasta, zastanawiając się co właściwie właśnie zobaczyłyśmy. Minęło już kilka ładnych lat od tego wydarzenia, ja wciąż nie wiem, a pojedyncze sceny z tego filmu prześladują mnie praktycznie nieustannie. A filmu w całości też nie obejrzałam do teraz. Nie wiem nawet czy kiedykolwiek to zrobię.

 Mam okropny problem z tym filmem.

Mniej więcej w tym samym okresie mojego życia przechodziłam dziki etap nadrabiania wszystkich filmów, w których grał Johnny Depp**, dzięki czemu było mi dane obejrzeć takie filmy jak Don Juan, Czekolada, Sweeney Todd: Demoniczny Golibroda z Fleet Street oraz Dziewiąte Wrota. Chociaż właściwie z tym ostatnim niestety przegrałam okrutnie. I to wcale nie dlatego, że był dziwny, albo coś z nim było wybitnie nie tak, jeśli chodzi o trudność w odbiorze. Chciałabym, żeby tak było. Niestety, wyłączyłam Dziewiąte Wrota głównie z tego powodu, że mnie okrutnie znudziły. Wiem, że teraz pewnie tak by się to nie skończyło (halo, obejrzałam w całości Watchmen. Strażników!), jednak gdy człowiek jest młodszy ma nieco mniej cierpliwości. Pewnie kiedyś zrobię drugie podejście, jednakże jakoś wybitnie nie mogę się do tego zebrać. Powtarzam sobie ciągle, że mam czas.

Nawet obecność Johnnego Deppa nie pomogła.

Z kolei teraz przyznam się do czegoś, za co zostanę pewnie internetowo zlinczowana. Albo stracę tą niewielką grupkę Czytelników, którzy jeszcze mają do mnie cierpliwość. Otóż nie byłam w stanie obejrzeć filmu The Counselor do końca. Teraz można już bić. Przykro mi, ale ta produkcja jest dla mnie tak niezrozumiała, będąc przy tym tak nieznośnie nudną, że to się w głowie nie mieści. Czekałam z wyłączeniem jej naprawdę długo, jednak koniec końców przegrałam, bo uznałam, że się tego zwyczajnie nie da oglądać. A przynajmniej ja nie jestem w stanie. Kto wie - może kiedyś, gdy będę starsza i (może)mądrzejsza, wrócę do tej produkcji i dotrwam do końca. Może. Jednak nie obiecuję sobie zbyt wiele. Aczkolwiek także nie przekreślam. Ale na pewno nie nastąpi to prędko.

Michael Fassbender mnie skusił, lecz nie zdołał zatrzymać.

Nie zamierzam robić tutaj pełnej, subiektywnej listy filmów, których nie zdołałam obejrzeć do końca. Aczkolwiek to nieco dziwne, które produkcje zniechęciły mnie tak bardzo, że nie wytrzymałam z nimi do końca, chociaż inne - również te złe*** - jakoś udało mi się zmęczyć. Może to była kwestia nastroju, pogody, wieku, lub jakiegoś innego, równie zwariowanego czynnika, który wpływa na mój odbiór produkcji filmowych. W każdym razie przyznaję się do porażki. Zostałam pokonana przez film. I to niestety nie jeden.

Do następnego razu ;)

_____________________

* Bo takie wychodzenie przed końcem to właściwie strata pieniędzy i lepiej już zagryźć zęby i doczekać do napisów, z tym, że czasami zwyczajnie się nie da.
** Błagam, która nastolatka nie miała w swoim życiu fazy wzdychania do Johnny'ego Deppa!
*** Jak chociażby tragiczne Mroczne Cienie, których istnienia nie uznaję i wciąż wierzę, że Burtonowi się coś zwyczajnie pomyliło i wcale nie chciał nakręcić tego filmu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz