czwartek, 30 października 2014

OK. This looks bad..., czyli zdań parę o duchowych zwierzach

Hej ;)

W szerokich toniach internetów funkcjonuje takie pojęcie jak spirit animal, przejęte prawdopodobnie z kultury Indian lub którejś z kultur Wschodu*. Określenie to oznacza jakiegoś zwierza, z którym w jakiś sposób identyfikujemy się na poziomie duchowym. Aczkolwiek zwierz ten wcale nie musi być zwierzem. Równie dobrze może być człowiekiem. Co jeszcze bardziej interesujące, człowiek będący naszym spirit animal, wcale nie musi nawet realnie istnieć. Fascynujące są te internety z ich dziwnymi zjawiskami. Dlaczego jednak o tym wspominam? Ano dlatego, że dziś podzielę się z Wami, drodzy Czytelnicy, moim duchowym zwierzem.

Jak już pewnie niejednokrotnie wspominałam, nie jestem ekspertem w dziedzinie komiksów. Co więcej, nie mogę nawet pochwalić się jakimiś większymi osiągnięciami w tym temacie**. Pomimo tego jest jedna postać, której perypetie śledzę na bieżąco. Jest nią Clint Barton aka Hawkeye. I mogę z pełną świadomością i gotowością poniesienia konsekwencji powiedzieć: Clint Barton is my spirit animal.

Uwielbiam tę postać, jednak strój to ma koszmarny.

Powody można zamknąć w kilku prostych punktach:

1. Wiecznie niewyspany
Jak superbohaterski świat długi i szeroki, nie było mi dane jeszcze spotkać osoby, która ma takie wielkie problemy z uzyskaniem odpowiedniej ilości snu. Serio. Clint, gdy tylko zauważa możliwość ucięcia sobie drzemki, wykorzystuje ją. Jednakże, pomimo ciągłego niedospania i tak zarywa noce, więc funkcjonuje właściwie dzięki kawie. Zupełnie jak student.

A gdy śpi, śni o jedzeniu. Na pewno jest studentem.

2. Rzeczywistość jest trudna
Mam wrażenie, że Barton ma lekkie problemy z ogarnięciem rzeczywistości. Stara się jak może, a i tak zawsze trafi się coś, co go przerośnie. I wcale nie musi być to do razu panosząca się po mieście, zapętlona na powtarzaniu bro i seriously rosyjska mafia. Częściej są to jednak trudne relacje międzyludzkie. Głównie to kobiety są trudne.

Planowanie i pamiętanie o planach też może sprawiać problemy.

3. Najlepszy przyjaciel człowieka
Jako że kontakty międzyludzkie nastręczają właściwie samych trudności, wyjściem z sytuacji może stać się zwierzątko. W przypadku Clinta stał się nim pies***. Mam wrażenie, że posiadanie czworonoga daje Bartonowi wiele radości i satysfakcji. Całkowicie go rozumiem - nie ma lepszego pocieszyciela po przegranej kłótni lub nieudanej rozmowie z przyjacielem niż pies. A Hawkeye niestety często potrzebuje psa. Czasami nawet bardziej niż sobie uświadamia.

Psy są fajne.

4. Popkultura nie gryzie
Barton nie boi się tracić czasu przed telewizorem. Co więcej, kupuje nawet dobry sprzęt tylko po to, by mieć okazję tracić czas przed telewizorem ze znajomymi. Pomijam fakt, że ma problem z jego zamontowaniem i o pomoc musi prosić Starka. Technologia też jest trudna. I nawet jeśli w trakcie wspólnego seansu zdarzy mu się zasnąć to i tak urzeka mnie to, że stara się być mimo wszystko na bieżąco.

Nikt nie lubi spoilerów - nawet najlepszy marksman na świecie.

5. Normalność wcale nie jest zła
Pomijając wszystkie powyższe cechy, w Bartonie najbardziej podoba mi się to, że właściwie to zwyczajny facet. Poczciwy, dobry i odrobinę nieporadny. A i tak wciąż zasługujący na przedrostek super- przy nazwisku, chociaż nigdy go nie dopisujący. Mam wrażenie, że właśnie po to został stworzony. Bo oczywiście fajnie jest wyobrażać sobie, że jest się niesamowitym Thorem, Wolverinem, Supermanem czy Spidermanem (niepotrzebne skreślić), jednak o wiele łatwiej jest utożsamić się z lekko nieogarniętym, oblepionym plastrami Clintem Bartonem.

Nie ma to jak zasłużony odpoczynek po całym dniu ratowania świata. A przynajmniej jego kawałka.

Możecie mówić co chcecie. Możecie nawet nie widzieć w Clincie Bartonie tego, co wydaje mi się, że widzę w nim ja. Bo ja i tak wiem swoje. Moja fascynacja i cała gorąca sympatia dla tej postaci jest silna i ma się dobrze. I myślę, że miałabym szansę całkiem dobrze się z Hawkeye dogadać. Mam już doświadczenie z ludźmi pijącymi kawę dzbankami.

Do następnego razu ;)

_______________________________

* W przypadku takiego typu wpływów, ciężko stwierdzić jednoznacznie skąd internety coś przywłaszczyły.
** Z papierowych wydań posiadam jedynie wychodzącą (na szczęście) w Polsce serię Pandora Hearts, jednak jest to manga, więc nie wiem czy powinnam zaliczać to w poczet komiksów w rozumieniu h'amerykańskim.
*** A nawet - jak teraz usiłują udowodnić nam twórcy filmowi - cała farma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz