sobota, 11 października 2014

O martwych ciałach, których się nie widzi

Hej ;)

Ile widzieliście filmów wojennych, drodzy Czytelnicy? A katastroficznych? Założę się, że przynajmniej kilka z każdej z tych kategorii, zwłaszcza, że w pewnych momentach telewizja publiczna niemal bombarduje nas tego typu produkcjami.  Poza tym czasami nie ma nic bardziej odstresowywującego po ciężkim dniu jak porządna rozwałka. Dlaczego jednak o tym wspominam? Ano dlatego, że elementem łączącym obie te kategorie filmowe jest duża ilość martwych ludzi w nich zawarta. Okazuje się, że nie tylko ich.

Dziś, poszukując informacji o Infinity Gems, razem ze współlokatorką obejrzałyśmy całych Avengers i fragmentarycznie kilka innych filmów z MCU. Rzeczą, która rzuciła mi się w oczy jest to, że każdy właściwie film Marvela jest bardzo ładnym pokazem konkretnej rozwałki ale także, co chyba bardziej niepokojące, obrazem masowych zgonów.


Oczywiście, fajnie jest oglądać przygody superbohaterów, biegających po wszelakich miejscach na świecie i kosmosie, robiących swoje superbohaterskie rzeczy i ratujących światy i kosmosy. Sama bardzo często oddaję się magii kina superbohaterskiego. Niemniej jednak widzowie (w tym i ja - przyznaję) skupiają się tylko na niepowodzeniach głównej postaci*. Gdy im się nie powiedzie, mamy nadzieję na szybką poprawę ich sytuacji; gdy są nieszczęśliwi, współczujemy im; gdy umierają/są na krawędzi życia i śmierci, płaczemy z powodu straty. Jednak niech te same rzeczy zaczną przytrafiać jakiemuś randomowi z trzeciego tła - phi... przecież to tylko statysta. Z pewnością podniesie się z kałuży krwi, gdy tylko oko kamery przesunie się na coś ciekawszego niż jego zwłoki.


Nie wymagam jednak by od razu ciężar filmów przenosić na przypadkowych ludzi z tła. To się nie ma zwyczajnie prawa udać, bo mimo wszystko film/serial zawsze potrzebuje głównej postaci, która będzie motorem wydarzeń. Zastanówmy się jednak nad tym co dzieje się za kolorowymi i efektownymi historiami Marvela**. W Thorze Loki przeprowadza próbę masowej zagłady Jotunów. W Avengers najpierw zostaje zniszczony praktycznie cały Manhattan, by w końcu zlikwidować za pomocą pocisku atomowego całe wojsko Chitauri***. W Thorze 2 niemal bez mrugnięcia okiem wyrzyna się całą rasę mrocznych elfów, w świecie Hoguna ginie w wojnie całkiem spora grupa cywilów, podczas bitwy o Asgard praktycznie całe miasto obrywa, nie wspominając o oddziałach straży pałacowej, by wreszcie zdemolować pół Londynu. W Guardians of the Galaxy z kolei nasza wesoła gromadka najpierw powoduje wyrżnięcie praktycznie do nogi całego więzienia The Kyln, później - głównie za sprawą Draxa - oddziały Ronana masakrują mieszkańców Knowhere, a w końcu mamy epicką wizję ataku na Xandar, który jest właściwie rzezią zarówno oddziałów Ronana jak i cywilów oraz Nova Corps.

Strzelający pierwsza klasa, ale co ze strzelanymi?

Jeśli zatrzymamy się jeszcze na sekundkę przy Strażnikach Galaktyki, można dojść do wniosku, że jest to - jak dotąd - najbrutalniejszy z filmów Marvela. Jasne, teoretycznie nic się nie dzieje aż tak strasznego, co można by porównać do momentu, gdy Odyn wytrzebił całą rasę. Teoretycznie. Jednakże wystarczy przypomnieć sobie scenę na statku Ronana, gdy Groot najpierw przebija żywcem kilku żołnierzy, a potem tłucze nimi o ściany korytarza, a na końcu uśmiecha się rozbrajająco. Nie ma krwi, bo to nie ten typ produkcji, ale przecież, jeśliby się nad tym zastanowić, to okrutna i straszna śmierć. Hurra, hurra, naszym bohaterom się udało, but still...

Zabił i jeszcze się cieszy. A i tak kochamy go najbardziej ze wszystkich Strażników.

Do czego jednak zmierza ten wpis? Do jednego, krótkiego stwierdzenia. Brakuje mi w MCU jednego miejsca, w którym ktoś powiedziałby, że boi się superbohaterów. Albo ma im coś za złe. Albo, że czułby się bezpieczniej, gdyby byli w jakikolwiek sposób kontrolowani. Oczywiście, w Catpain America: The Winter Soldier jest podjęta próba kontroli, ale nie taka, jak być to powinno, bo a)jest to inicjatywa HYDRY i  b)tam każda jednostka byłaby kontrolowana i - jeśli nie myślałaby odpowiednio - likwidowana. A nie o to przecież chodzi. Byłabym szczęśliwa, gdyby w pewnym momencie ktoś stwierdził, że bohaterowanie nie jest cukierkowe i cudowne, gdy patrzy się na nie z perspektywy normalnego człowieka. Nie musi być potem przeprowadzana żadna większa akcja. W końcu to kino superbohaterskie, więc społeczna akcja przeciwko nim byłaby trochę strzałem w stopę. Niemniej  jednak byłoby to miłe.

Wszyscy w MCU są cichutcy i posłuszni jak Niemcy w "Avengers". Szkoda tylko, że jednocześnie tak nienaturalni.

Nie wiem wprawdzie co szykuje dla nas Marvel w przyszłości. Może w końcu obudzą się jacyś "zatroskani obywatele" i stwierdzą, że takie samowolne wyrzynanie za jednym zamachem całkiem sporej części populacji nie jest tak fajne jak się wszystkim wydaje. Mogłoby to być ciekawe, zwłaszcza jeśli zostałoby to poprowadzone z pomysłem. Ale to jest tylko takie moje gdybanie.
Chciałabym jeszcze tak na koniec dodać, że ten wpis nie ma na celu w żaden sposób potępiać twórców Marvela. Nie tylko oni prowadzą swoje produkcje w ten sposób. Poza tym robią to na tyle zręcznie i zgrabnie, że widz nawet nie zauważa tego trupa, który ściele się tak gęsto w kadrze. Ja tylko zauważam problem, na który zwróciłam uwagę przy oglądaniu Avengers. Którymś z kolei oglądaniu.

Do następnego razu ;)

_________________________

* Chyba, że to Loki. Loki nie musi być główną postacią by powodować drganie serc fanów.
** A przynajmniej niektórymi, bo nie ma tu miejsca na analizę wszystkich filmów z MCU.
*** Nie powiem, że wytłuko wtedy cała rasę, bo tego nie jestem w stanie stwierdzić.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz